Tej notki w ogóle nie powinno być. Jak już się zebrałam, żeby ją napisać, odwidziałam mi się koncepcja jej pisania. Ale weszłam na chwilę do "galerii zdjęć" w zabawce. Ku mojemu, małemu zaskoczeniu znalazłam tam dwa zdjęcia nie zrobione przeze mnie, i wymalował mi się na twarzy uśmiech (nazwijmy go) radości. Zdjęcia oczywiście wiem kto zrobił, dlaczego, i dlaczego takie beznadziejne, ale chwilowo je chyba tam zostawię, co bym miała (dodatkowy) powód do uśmiechu.
Tak. To było mi potrzebne, a przynajmniej w tej chwili mi się tak wydaje. Nawet jestem skłonna powiedzieć, że brakowało mi tego. I co prawda po głowie już mi chodzi parę teorii spiskowych na ten temat, ale ciul z nimi. Spędziłam bardzo miło 2 godziny, które wiem, że prędko się nie powtórzą, jeśli w ogóle to nastąpi i będzie to właśnie ta osoba. Kij z tym, że potrzebował ochrzanu, łaskawie wcisnął mnie w swój napięty grafik w porę mnie o tym informując i nie wystawił mnie kolejny raz, podładowało to moje baterie samopoczucia. Brakowało mi tej głupkowatej paplaniny o wszystkim i o niczym. Choć szczerze powiedziawszy przemknęła mi przed spotkaniem myśl "ale w zasadzie o czym ja mam z nim rozmawiać", ale u mnie najwidoczniej to normalne. W każdym bądź razie, pomijając trzy-cztery niezręczne, niezauważalne momenty ciszy, zrobiłam się chyba nieznośna, a przynajmniej mnie się tak wydaje. Rozgadałam się jak nakręcona katarynka, do tego stopnia, że po dwóch godzinach głos mi zaczynał wysiadać (jak zwykle, za szybko wypiłam tyciusią czekoladę na gorąco). Na moje usprawiedliwienie mam tylko to, że długo się nie widzieliśmy. A dawno dawno temu (zanim spieprzyłam po drodze sprawę) uważałam go za osobę, z którą o dziwo dobrze mi się rozmawiało, pomimo że często też mnie irytował. Tak, zamierzchłe czasy, które już nie wrócą, już nie będą takie same, które może czegoś mnie nauczyły...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz