5 marca 2011

Miłość, czymkolwiek jest, niech będzie pozbawiona udawania.(Marianne Moore)

odkąd piszę "pseudo pamiętnik", nie mam odwagi, a właściwie pomysłu na pisanie postów na blogu. z jednej strony chętni wylałabym swoje smutki i to jeszcze z nadzieją, że "trafią" pod właściwy adres, ale z drugiej strony, blog to chyba nie najlepsze miejsce do "użalania" się nad sobą i wszystkim dookoła? dlatego spróbuję napisać coś, co nie do końca powinno być "użalaniem się nad sobą". poza tym chyba chciałam o tym napisać dużo wcześniej, a mianowicie na temat "miłości".
co prawda ten temat jest mi pod wieloma względami zupełnie obcy, ale chciałabym spróbować coś napisać. moje wyobrażenia mogą być w pełni oderwane od realnej rzeczywistości, ale w każdym z nas jest jakieś wyobrażenie na temat danej "sytuacji" czy "zjawiska", które może być mniej lub bardziej prawdziwe. ja na temat miłości mogę wypowiadać się tylko w sposób teoretyczny, dlatego tym bardziej może być oderwany od rzeczywistości.
zacznijmy od tego, że tak naprawdę nie wiem czym jest "prawdziwa miłość", to słowo samo w sobie jest dla mnie patetyczne i powinno być pewnym rodzajem świętości.
prawdziwa miłość jest czymś co wymaga od człowieka bardzo wiele, ale jeśli taka jest, to może również dużo dać. jej istnienie wymaga w dużej mierze dawania, a potem dopiero brania. jest w nią zaangażowane multum innych czynności bez których nie może się obejść. bo jak można mówić o miłości, gdy nie mam szacunku, zrozumienia, wsparcia, zaufania, wytrwałości, czy wzajemnej pomocy? owszem, można to wszystko mieć i nie mieć miłości, ale jeśli coś z tego mija, między dwojgiem ludzi, to nie była to prawdziwa miłość. dlatego to co jest między dwojgiem ludzi "w tej dziedzinie" najchętniej rozdzieliłabym to na pociąg fizyczny, zauroczenie, zakochanie, kochanie( powiedzmy miłość) i na prawdziwą miłość, ale gdyby tak przypatrzeć się bliżej na to ostatnie, to w dzisiejszych czasach sprawia ludziom ogromną trudność. dla mnie prawdziwa miłość zaczyna się od przyjaźni, przechodzi przez różne etapy, które nie zawsze są usłane różami, a potem tak po 40 latach (i dalej) wspólnego życia, przy świadomości (bądź chociaż domniemaniu), że ta druga osoba jest przysłowiową drugą połówką jabłka aż do śmierci, można powiedzieć, że jest to prawdziwa miłość. (wydaje mi się, że znam taki przypadek, i szczerze powiedziawszy zazdroszczę.)
chciałabym, żeby moja prawdziwa miłość zaczęła się od przyjaźni, opierała się na obustronnym szacunku, zaufaniu, wsparciu, pomocy i zrozumieniu. żeby seks był dodatkiem, a nie jednym z podstawowych filarów związku. żebyśmy potrafili rozwiązywać konflikty w sposób zadowalający obie strony. żebyśmy potrafili rozmawiać w sposób komunikatywny, zrozumiały i szczery, unikając domysłów, niejasności, niedomówień i zbędnych konfliktów. ( wydaje mi się, że nie należę do kobiet, które o byle pierdołę strzelają ogromne fochy < lol2 >). chciałabym, żeby jak to bywa w dzisiejszych czasach, nie zabiła "nas" nuda < lol2 > i zbyt duża różnica charakterów. chciałabym również, żebyśmy na wzajem, w ramach zdrowego rozsądku, nie ograniczali się i nie stali się więźniami wspólnego życia. żeby miłość rozwijała się przez całe nasze życie, a przynajmniej, żeby nie zaczęła umierać. chciałabym, żeby przysięga małżeńska była czymś więcej niż tylko słowami i świstkiem papieru.
jednak gdyby tak trochę realniej przyjrzeć się sytuacji w dzisiejszych czasach, to marzenia o prawdziwej miłości to tak jakby... marzyć o... podwójnej wygranej w totolotku. niby jest możliwa, ale jednak jest "towarem" bardzo, ale to bardzo deficytowym. dzisiaj ludzie mają inne priorytety, które na dodatek mylą czasami ze szczęściem i z tym że wymaga to od nich współczesna rzeczywistość. tylko to coś nie współgra ze sobą. uważam, że wcześniejsze pokolenia miały gorzej, szczególnie nasi dziadkowie, a jakoś tak więcej radości czerpią z życia. fakt, więcej przeżyli, ale czy to znaczy, że jesteśmy coraz bardziej skazani na "zabawę w piaskownicy" i "grę w monopol"? że zaczynamy odczuwać coraz prostsze (bardziej prostackie) potrzeby? mam takie wrażenie, że ludzie przestali słuchać. ciągle mielą językiem, ale nie umieją przyswoić przekazywanej im treści. mają coraz większy problem z podjęciem jakiejkolwiek decyzji. a gdy coś im nie wyjdzie, to najchętniej "zbierają swoje zabawki i zmieniają plac zabaw", zamiast wysilić się odrobinę więcej, zacząć komunikować się między sobą (a nie mówić "samemu do siebie") i spróbować rozwiązać konflikt. tylko to jednak wymaga pracy. miłość to nie tylko czułe słówka, prezenty, randki, sex, ugotowany obiad, wspólne posiłki, czy ogólnie migdalenie się. to też (prawdopodobnie) zgrzyty, łzy, rozczarowanie, kłótnie, zazdrość, czy zadawanie (nieświadomie) ogromnego bólu. dlatego uważam, że rozmowa i słuchanie, a potem staranie poprawienia się jest podstawą w miłości. jednak to nie takie łatwe, jeśli oboje ludzi chce narzucić własne reguły gry, zdominować drugą osobę i przy tym jeszcze osiągnąć jak największy sukces zawodowy, który skraca do minimum czas spędzany z ukochaną osobą. może to wiele ludziom odpowiada, ale nie jest miło wyjść na spacer, na rower czy po prostu przytulić się siedząc na kanapie i tak posiedzieć w milczeniu czując ciepło i zapach drugiej osoby? czy po prostu człowiek mam taką już naturę, że jak mu za dobrze, to zaczyna się nudzić i zaczyna podświadomi "kombinować" jakby tu coś spieprzyć?
tak samo nie mogę ogarnąć rozumem, dlaczego przyznawanie się do uczuć jest takie trudne... dlaczego potrafi to przynieść więcej "bólu" niż "pożytku"?... dlaczego pojawia się w tym temacie problem niezrozumienia i wyśmiania? przecież jest to nieodłączna część życia, przez którą w jakiś sposób trzeba przejść. owszem trzeba liczyć się z konsekwencjami odmowy i odwzajemnienia, ale nie mogę znaleźć powodów dla których nie warto zaryzykować jeśli widzi się w tym jakąś "nadzieję". a tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego druga strona czasami nie potrafi się zachować, skoro to nie ona wychodzi spoza szeregu. rozumiem, że czasami najwygodniejszą obroną jest atak, albo unik, ale stawiając czoła w sposób "odpowiedzialny " ;p zawsze można się czegoś nauczyć, nawet jeśli jest to cholernie trudne i bolesne. choć z drugiej strony, pewne zachowania w dzisiejszych czasach są faktycznie infantylne, to jakby tak patrzeć, zawsze z infantylności można przejść do odpowiedzialnego zachowania, a na to chyba nigdy nie jest za późno (no że coś się tak spierniczyło, że już nawet nie ma co ratować ;p ).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz