14 grudnia 2012

Wisła zimową porą

Pogoda taka jak dzisiaj i teoretycznie wolny czas sprzyja długim spacerom. Pomijając fakt, że musiałam łazić po sklepie prawie półtorej godziny przez głupią reklamacje walizki, to potem spacer po mieście sprawił mi frajdę. Przy poprawie humoru i umilaniu spaceru pomógł fakt, że odświeżyłam i dograłam sobie piosenek na mp3. I to takie, że w pewnych momentach, albo zaczęłam machać łapkami i troszeczkę główką, albo szłam lekko podrygując w takt muzyki i "nucąc" coś pod nosem. Za wielkiego idioty chyba z siebie nie zrobiłam, bo za wieli ludzi nie było nad Wisłą i po drodze do m1. Może wystraszyli się tej minusowej temperatury i odrobiny śniegu na chodnikach? Nie wiem. Mnie było ciepło, buty wygodne i tak ciepłe, że w domu się zdziwiłam widząc mokrawe skarpetki (może dlatego, że nie były to skarpetki do butów trekingowych :P). Telefon pokazywał mi, że może być maksymalnie -6 stopni. To przecież nie tak zimno, szczególnie jak nie ma wiatru i mgły. Chciałam umieścić mój pierwszy nakręcony filmik, ale chyba lepsze będą te slajdy:D. Oto one:

12 grudnia 2012

Opaska z warkoczem




Niby zrobiłam na zamówienie :D, ale obawiam się, że się nie spodoba. Choć według mnie dobrze mi to wyszło.
Na fb dostałam komentarz, że wygląda to jak komin. Szczerze powiedziawszy od biedy :D można nosić to i jako komin, tylko nie będzie dokładnie przylegał do szyi i nie będzie tak obszerny jak zwykły komi :D

9 grudnia 2012

Sen...

Uwielbiam mieć ciekawe, rozbudowane, mało męczące sny, tak jak np. wczoraj. Co prawda budziłam się w nocy, ale powiem, że to były jedne z tych snów, które potem pamiętam przez resztę dnia. Nie wiem, czy opis, który wczoraj zrobiłam odda chociaż namiastkę tego co mi się śniło, ale lepiej tego nie zrobię. A więc...
... Byłam na spacerze nad Wisłą, po przeciwnej stronie niż jest Wawel (niedaleko Mostu Grunwaldzkiego). Nie było tam rzeki, lecz wielki park z małymi murkami, schodkami, ławkami i było pełno ludzi na spacerze. Ja zamiast normalnie chodzić, unosiłam się nad ziemią. Jakiś piesek na mnie szczekał. Jak już zbiłam się do Jubilatu, znalazłam się w jakiś kościelnych pomieszczeniach, gdzie kierowałam się do wyjścia lewitując przez dwa pomieszczenia. "Wychodząc" z pierwszego byłam szczęśliwa, że osoba idąca przede mną zostawiła otwarte drzwi, bo wiedziałam, że unosząc się będę miała problem z ich otworzeniem. Z następnymi drzwiami już było inaczej, bo kobieta normalnie idąca przede mną zamknęła drzwi, które nie miały zwykłej klamki i wyglądały na dość masywne. Jednak poradziłam sobie biorąc do rąk dziwaczną konewkę z wodą (z półki nad drzwiami), która postawiłam mnie na podłodze i dzięki temu otworzyłam drzwi. Gdy już wyszłam, z powrotem unosząc się, byłam na placyku kościelnym otoczonym murkiem, gdzie mijałam ludzi idących (chyba) na mszę (niedzielną). Kierując się w dół ścieżki "szłam" po cienkiej, żółtej, metalowej poręczy, gdy nagle poczuła się jakby przestraszona szczekaniem psa. Potem grupka podrośniętych dzieci zaczęła mnie zaczepiać. Oni normalnie na ścieżce, ja stojąca lekko na poręczy, zaczęły próbować mnie ściągnąć, lecz ja przechylałam się jak wahadełko, raz przodem do ścieżki, raz plecami do trawny (po drugiej stronie barierki). Później zrobił się jakiś mały zamęt. Dzieciaki próbowały (chyba) zrobić to samo, a potem uczepiły się mnie jak chciałam dalej iść. Minęliśmy jakieś dziewczyny, które stały jedna kolo drugiej i coś mówiły, ale nie pamiętam co. Wiedziałam tylko, że zachowują się tak jakby chciały dostać się do filmu. Potem któreś z tych dzieciaków co nie dawały mi spokoju powiedziało, że tam jest ktoś, kto potrafi także lewitować, na co ja "pomyślałam", że ok, jak jest lepszy to zostanie moim mistrzem, a jak nie to niech spada. No i na tej ścieżce, która jakby miała już więcej drzew, z naprzeciwka wychodzi chłopak, z długimi, blond, falującymi się lekko włosami związanymi w kucyk. Zastanawiałam się gdzie ja go już widziałam. Potem poczułam jakąś... no nie wiem... złość, gniew, irytację. Zmierzyliśmy się wzrokiem, a potem "przemieściliśmy się" do dziwnego budowanego domu, który miał dwie ściany. Frontowa ściana była przy drodze, przestrzeń za nią był o wiele niżej, natomiast boczna ściana składała się jakby z dwóch części. Mianowicie część ściana na wysokości drogi był dłuższy niż jej część poniżej, co sprawiało wrażenie, że część budynku zwisa. W każdym bądź razie rzuciliśmy się na tą boczną ścianę, tak że część ściany była przed nami, a część nad nami. To wyglądało tak, jakbyśmy chcieli się schować na szerokości ściany wisząc w powietrzu, tylko oboje wiedzieliśmy, że nie mamy predyspozycji unoszenia się zbyt wysoko, więc trzymaliśmy się za wypustki w cegłach. Sprawdzaliśmy, to raz z lewej, to raz z prawej strony czy te dzieciaki sobie poszły. W pewnym momencie zaczęłam się cieszyć z jego towarzystwa (on chyba z mojego także). Po krótkiej chwili dzieciaki zaczęły się oddalać, ale pojawiły się dwie inne postacie. Kobieta, która miała pretensje do tego chłopaka (a czułam się jakby do mnie), że wyszedł tylko po mięso i miała zaraz wracać; i dziecko, które było smutne i czekało na mnie. Chcąc nie chcąc rozdzieliliśmy się i każde poszło w swoją stronę. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że to mogła być jego siostra, a nie dziewczyna. Idąc już bardziej normalnie trzymałam to smutne dziecko za rękę i je pocieszałam. I nagłe lekki zwrot akcji. Powiedziałam (mniej więcej) do tego dziecka: "Nie jesteś winna śmierci Czarka", i nagle pojawiło się inne dziecko wykrzykując, ze jest winna i zamachnęło się siekierą. Ja chcąc ochronić to dziecko, które pocieszałam obróciłam się tak, że siekiera miała uderzyć w moje plecy. I tu chyba z teorii, że nie można zginąć ze własnym śnie, obudziłam się lekko i ... zmienił się sen, który jakbym już bardziej chciała kontrolować. Zobaczyłam w lesie, w nocy jakby dwa kadłuby samolotu. Zaczęłam sobie tłumaczyć, że to dwa dziwaczne (wąskie, podłużne) domy kempingowe. Potem jakbym zobaczyła dwie dziewczyny dyskutujące o czymś przy biwakowym stole przy zapalonej lampie (już normalnego) domu kempingowego, albo dużego namiotu. Nagle zobaczyłam, że ktoś wykopuje drzwi w tych dziwnych domkach, leje z karnistów (chyba) benzynę, i chcą to podpalić. A mnie nasuwa się myśl, że najlepiej byłoby, gdyby tam mieszkały wampiry, które zemszczą się na nich za taki nie godny uczynek. No i wypada z tego "kadłubu" postać jakby z poparzoną twarzą, włosami ciemnymi, lekko kręcącymi się do ramion; z ostrymi zębami. Atakuje oprawców, a ja znowu próbuje wpłynąć na sen. I jestem (chyba) w ramionach tego samego chłopaka co wcześniej. Całujemy się, przenikamy przez ścianę, o którą byliśmy oparci, przebudzam się na moment i ląduję w jakimś mieście. Chodzę raz pod górkę, raz z górki uliczkami gdzie wokół są ruiny domów/ kamienic, niczym po wojnie. Nagle odzywa się jakby głos mojego mózgu, który oświadcza mi, że nie mogę od tak sobie zmieniać wydarzeń w snach. Budzę się. Nie pamiętam co dalej. Kolejny sen. Tak jakby w moim rodzinnym mieście. Jestem koło Ezdechu (taki sklep niedaleko dworca i miejscowego bazarku "Manhattan") z wujkiem i z kimś jeszcze. Stoimy. Obok też ktoś tam jeszcze jest, ale dokładnie nie wiem kto. Czuję się jakbym miała iść na bazar znaleźć kandydata na męża. Obok widzę kolegę z podstawówki. Wchodzi jednym z wejść na Manhattan. Ja robię to samo, ale wejściem obok. Multum ludzi, dziwaczna pogoda (raz pada, raz świeci słońce) i pora dnia. Przeskakuję nad kupującymi, albo idę normalnie. Pod koniec "zwiedzania" spotykam owego kolegę. Coś do mnie mówi, na coś mnie chyba zaprasza. Nie mam wyjścia, godzę się. Nagle jesteśmy na Sokolej, koło bloków ze sklepami. On idzie przodem, ja unoszę się, jakby położona, oparta na żółtych (chyba dwóch) małych balonikach. On gdzieś wchodzi, do któregoś z tych sklepów, ma coś uzgodnić z kimś moje przybycie. W tym momencie postanawiam uciec. Skręcam w kierunku pobliskiego "skejt parku". Jeden balonik robi się totalnym flaczkiem, z którego uszło całkiem powietrze, w drugim zrobiła się dziurka i czuję po ustach jak ucieka z niego powietrze. Normalnie jest tam mała skarpa dzieląca park od osiedla z blokami, u mnie w pewnym momencie snu była to przepaść. Zaczęłam uciekać, bo czuję, że mnie gonią. Tam gdzie jest przedszkole robi się ogromnie jezioro gdzie jednym brzegiem jest płot, a drugiego brzegu w ogóle nie widać. Woda tworzy horyzont z niebem. Mijam jakiś ludzi z naprzeciwka. Wbiegam na teren mojej dawnej podstawówki. Mam ogromną nadzieję, że drzwi prowadzące przez szatnie będą otwarte, bo na dobiegniecie do drzwi koło sekretariatu nie będę mieć czasu. Są otwarte. Stwierdzam, że mam szczęście, bo z resztą jest październik, a nie wakacje, więc szkoła powinna być otwarta. Zaczynam biec po schodach, jest ich za dużo, w rzeczywistości tyle ich nie ma. W pewnym momencie przestaje je w ogóle widzieć, tak jakbym na chwile obudziła się. Postanawiam się schować w pokoju nauczycielskim, ale klucz, który mam w ręce rozsypuje się. To nie jest zwykły klucz. Mam wrażenie, że zawiera część zamku drzwi. Wygląda jak szpiczasty stożek z wypukłym wzorkiem, w kolorze antycznego złota. Łamie się część, którą się przekręca w tym oto stożku. Stwierdzam, że to bez sensu i postanawiam wyjść z budynku. Nie wiedząc czemu wiem, że postawiony na straży chłopak przy wejściu jest gejem i jest mu na tyle wszystko jedno, że mnie spokojnie puści wolno. Tak się dziej, a przy okazji daję mu do ręki ten połamany klucz. I ni stąd ni zowąd jestem blisko budynku, w którym jest teraz  Biedronka (nadal w tej samej dzielnicy). Robi się przez chwilę ciemno i widzę tylko żółte, wielkie ślepia kobry. Myślę sobie, że już po mnie (chyba na moment się budzę). Wchodzę jakby do butki telefonicznej, w której nie ma telefonu. Jest w niej ciemno i jest dziwacznie obita czarnym materiałem. Z naprzeciwka, przez dolną krawędź ścianę wślizguje się kobra, ale nagle jest czymś lub kimś przypominającym białą mumię przytwierdzonym do ściany jak X. A ja mam w ręce maczetę, całą białą w celu obrony przed "kobrą". Przecinam tą "kobrę" od mostka piersiowego w dół pionowo, z "wiedzą", że w ten sposób będzie powoli wykrwawiać się i tym samym powoli umierać, choć logika mówi, że powinna umrzeć od razu. Wycieram dokładnie maczetę z krwi i odcisków palców o materiał obiciowy. "Kobra" podpowiada mi, żebym narzędzie ukryła pod podłogą, a ja chowam ją za czarnymi szerokimi pasami, które są obiciem ściany z prawej strony. ....Dalej nie pamiętam. Chyba się obudziłam. Albo zostałam obudzona.

7 grudnia 2012

Naszyjnik z filcowymi kulkam





Nawet wyszło bardziej niż mniej tak jak chciałam. Najwięcej czasu zajeło mi robienie kulek. Robiłam je na sucho, czyli filc dziabałam specjalną do tego igłą. Na szczęście nie odniosłam przy tym znacznych ran i uszczerbku na zdrowiu ;D. Sznurek umocowany do kulek nie jest zbyt długi, ale głowa przechodzi przez niego bez problemu. Jest wydziergany szydełkiem z kordonka. ;)

30 listopada 2012

18 listopada 2012

No żesz .... komunikacja miejska....

Od dwóch dni czuję irytację na myśl komunikacji miejskiej w Krakowie. W piątek był mi kompletnie obojętny fakt w zmianach rozkładów komunikacji. W sobotę to się zmieniło, jak się zorientowałam się, że autobus, który rano zawoził mnie na uczelnie zmienił trasę. I w zasadzie tylko na tym odcinku, na którym ja wsiadałam. No żesz kurna, za co? Zawiesili autobus, którym czasami jeździłam, dwa inne jeżdżą w zupełnie innej, czwarty widziałam jak dzisiaj jechał, ale nie było jego rozkładu na przystanku. Ponadto słyszałam, że godziny podane w internecie różniły się od tych przystanku ze 3 minuty. Tragedii może nie ma, ale po jasną cholerę zrobili taki burdel, do którego teraz ludzie będą musieli się przyzwyczajać, i w niektórych wypadkach częściej przesiadać?! Zrozumiałabym rzadsze kursy, dodanie nowych linii, wydłużenie trasy, czy nawet mniejsze składy, ale bo jasną cholerę zmieniają trasę autobusów i tramwai, do których ludzie byli przyzwyczajeni? Tak samo nie bardzo rozumiem, po co zmienili nazwę przystanku z Olszy II na Miechowity. Bo było ich za dużo? No może. Było ich z 5, teraz jest albo 2, albo 3, nie wiem dokładnie, bo tego aż tak nie zbadałam. Poza tym mam nadzieję, że nie zdrożeją już bilety. Szczególnie mam nadzieję, że komuś nie odbije podniesienia cen biletów miesięcznych, bo to już byłaby lekka przesada.

14 listopada 2012

Wywiad z Jerzym Stuhrem


Nie przepadam i nie potrafię wyrażać opini, ale mam wielką ochotę powiedzieć, że to genialny wywiad. Mnie się spodobał bardzo.

13 listopada 2012

Filcowy naszyjnik :-)





Ha! Zrobiłam. Filc miałam pocięty na paseczki tak dawno, że nie pamiętam ile on tak leżał :D. Na szczęście od zrobienia kulki do zebrania w całość nie mineło tak wiele czasu. Są jacyś chętni :-)

12 listopada 2012

Prezent imieninowy:P

Tak na prawdę nie wiem, co bardziej obchodzi się w polskiej kulturze. Imieniny czy urodziny? A może to zależy od wieku, bo pokolenie wyżej w mojej rodzinie obchodzi imieniny, a moje pokolenie znajomych obchodzi urodziny. Za to pewnie większość stwierdzi, że każdy powód do imprezowania jest dobry. Ja nie imprezuję, ale obchodzę jedno i drugie. Jedno mam w listopadzie, drugie mam w marcu, więc nie jest źle. Jak na razie na obu z tych moich osobistych świąt coś dostanę :). I za to dziękuję. Dziękuję za niewymuszoną pamięć :).
A tak ciut z innej beczki. Można powiedzieć, że z tej okazji kupiłam sobie płytę, której okładkę widać na załączonym obrazku :), a niżej można posłuchać chociaż jedną piosenkę z tego albumu :). Ja już wsłuchałam obie płyty. Co prawda jedna trawa ok. 60 minut, druga zaledwie ok. 30, ale od czego jest przycisk na pilocie "repeat" :D. Wystarczy włączyć i można zarzynać piosenki :D. Szkoda tylko, że mój sprzęt obsługuję tylko jedną płytę, ale to też nie stanowi dla mnie problemu :D. Zawszę mogę przerzucić obie płyty na "gwizdek" i podpiąć do gniazdka USB, w które jest wyposażony mój sprzęt grający :P. A co do samego albumu. Jest dobry, dobrze się go słucha, i co dla mnie ważne wszystkie piosenki nie są dokładnie na jedną nutę. Jak na razie nie żałuję, że wydałam 46 zł.

11 listopada 2012

Bransoletki, wersja druga.





W przypływie weny, trochę wcześniejszej niż przy szyciu i późniejszym niż przy poprzednich bransoletkach zrobiłam o to, co widać na zdjęciu. Jedna jak można zauważyć jest na zapięcie z łańcuszkiem. Druga zaś jest na czarnej gumce o tej samej szerokości co cała reszta. Są jacyś chętni:D? Bo ja mam frajdę z robienia, ale żeby nosić jakąkolwiek biżuterie już taka skora do tego nie jestem :D

10 listopada 2012

Obrus po przejściach




Ciąg dalszy mojego szycia. Obrus po przejściach. Miał być kwadratowy. Potem zwęziłam i tym co mi zostało przedłużyłam, tak jak jest na obrazku. Tylko zdarzył się mały wypadek z żelaskiem, który na szczęście dało się opanować. To znaczy przypalił się materiał przy falbance z jednej strony, więc musiałam to troszeczkę poprawić i w związku z tym jeden koniec, o to troszeczkę :D, różni się od drugiego, ale to akurat nie przeszkadza. I tak będzie leżał w kuchni :D.

9 listopada 2012

Bluzeczka :)










W przypływie weny do szycia poprawiła także tą bluzkę, którą wcześnie zrobiłam za szeroką :)

8 listopada 2012

Torba z kotem








Czekała rok na dokończenie. Dostała ją osoba, której nie wiem czy się podoba, ale wiem, że uważa ją za mało kolorową. I oczywiście bierze jedną łatkę za ogon, który nim nie jest. Ale i tak jestem zadowolona, że ją zrobiłam.

7 listopada 2012

Bransoletki







Podobno mi wyszły i nawet chyba były noszone, a przynajmniej jedna z nich. Nie wiem jak jest do końca, bo w przypływie weny zrobiłam je w wakacje dla Iwony :)

4 listopada 2012

Poduszeczka

Miała wyglądać tak:

Ale po doradztwie mamy wygląda tak:
I ma racje. Tak wygląda lepiej:).

28 października 2012

Tango with Lions ~ In a Bar


Chcę spotkać przyjaciela dzisiejszej nocy w barze
popołudnie jest długie
tak długie, trudno mi się ruszyć
puszka w ręku
obraz w mojej głowie
głos, który muszę usłyszeć, śmiech, który muszę pokazać
Jesteśmy samotni, kochanie
w łodzi, ponownie
Muszę dziś zobaczyć przyjaciela, lub zobaczyć ludzi w barze
Chciałabym nie być niewidzialna
tak, jak chciałabym opisać ich ból
albo mój ból
Mistyka światła, chór z dymem
Zapach drewna, poza, żart
Mały brudny świat wewnątrz, który musi się wydostać
musi się wydostać
Chcę spotkać przyjaciela dzisiejszej nocy w barze
popołudnie jest długie
Gdybym tylko miała tę siłę
aby zobaczyć tych wszystkich ludzi, tak samotnych jak ja

Bonobo - Kiara

27 października 2012

Spódnica








Może nie jest zbyt skomplikowana i może trochę będzie pogrubiać ( bo podobno kropki tak mają), ale cieszę się, że ją uszyłam w miarę szybko i nie zdążyła poleżeć aby poczekać na swoją kolej wykończenia.

17 października 2012

Skrót zdarzeń

Zdałam egzamin z Wnioskowania Bayesowskiego ! Kamień z serca, szczególnie że nie muszę płacić dodatkowo za przedłużenie sesji poprawkowej. A oddając indeks do dziekanatu i podbijając legitymacje czuję się oficjalnie na V roku studiów ( a na II roku magisterki).
***
Cholera jasna! Żeby nie było mi za dobrze wygenerowałam sobie koszty finansowe, które będę musiała przełknąć jak wielką tabletkę, ale jako dzielna dziewczynka, przy okolicznościach losu uważam, że dam sobie z tym radę.
***
 Po raz trzeci w stosunkowo krótkim czasie, śniła mi się pewna gnida, co potem przez następny dzień czuję się "nieswojo". To znaczy, jak śniła mi się po raz pierwszy (dawno temu) chodziłam cały dzień wściekła. Po drugim śnie było mi smutno i czułam się poirytowana. Po raz trzeci czułam ogromną tęsknotę. A teraz można powiedzieć, że może i nie wzbudziło we mnie to wielkich emocji, ale zbieg okoliczność sprawił, że czułam się jak w tym śnie, naburmuszona na cały świat. Poza tym po raz kolejny uświadomiłam sobie, że pomimo  wyszło mi to teoretycznie na dobre, pewne "przyjemności" zostały mi odcięte jednym "brutalnym" chlaśnięciem, które było od początku przewidziane.
***
Muszę chyba przestać tak często przeglądać internet, a przynajmniej nie zaczynać od tego powrotu do mieszkania. Wczoraj z braku tej możliwości w pierwszym momencie nie wiedziałam za bardzo co ze sobą zrobić, ale potem mi to przeszło i zajęłam się bardziej produktywną czynności niż to jest przeglądanie internetu. Jak skończę to się może pochwalę.

7 października 2012

Od rana pada deszcz

Miałam wczoraj pewne zamiary, które spaliły na panewce. Skończyło się na tym, że podałam rzeczy do zawiezienia (m. in. laptop, w którym na reszcie trzeba poprawić jego chłodzenie), poszłam do biblioteki i pożyczłam 4 audiobooki, w których ostatnio się rozsłuchuje (w ciągu nie całego miesiąca zdążyłam wysłuchać ich około 6, w tym dwupłytowego Ojca chrzestnego i Imię Róży). Nie byłoby w tym nic zagrażającego planom, gdybym po powrocie (ok 14) nie włączyła audiobooka Profesor Wilczór (dalsza część Znachora), którego skończyłam słuchać gdzieś na 15 rozdziale około pierwszej w nocy. Jak tylko włączam audiobooki siedzę w pokoju niemalże jak zaczarowana i słucham wytrwale co będzie dalej i dalej, aż orientuje się która jest godzina i co by wypadało jednak zrobić.
Dla zabicia bezczynności rąk i oczu, bezmyślnie oglądałam obrazki na stylowi.pl i zrobiła dwa duże kołka szydełkiem, które jeszcze do końca nie wiem do czego mi się przydadzą. Czy do torebki czy do poduszki. Wiem tyle, że poduszka będzie prostrza do zrobienia i może nie będzie się tak mechacić, ale będzie jednocześnie tylko dekoracją.
Dzisiaj wstałam koło 10. Za oknem pada deszcz. Robię sobie odziwo kanapki na śniadanie i oglądam Magiel towarzyski. Potem sprzatam w koszyczku koło łóżka i próbuję wziąć się za czytanie o statystycznym wionkowaniu. Ni cholery mi to nie idzie. I jakoś tak znowu (bo już w tym tygodniu tak miałam) włączyła mi się dla odmiany tęsknota. Nie smutek. Nie irytacja. Tylko bliżej nie określona, bezsensowna tęsknota, która jeśli sam nie przejdzie nie zostanie ugaszona. Ale to nic, przeżyje, jakoś to będzie, przecież nie ma sensu rozsypywać się całkiem w drobny maczek.

21 września 2012

Ofiara losu

To nie jest normalne, żeby czuć się ofiara losu lub jak przejechana walcem przynajmniej raz w miesiącu! To nie jest tak, że mam powody do narzekania, zalewania i pitolenia trzy po trzy, ale Q ja się pytam po co? na co? i dlaczego?! Przecież nie mogę tego bez przerwy na coś zwalać! Że sesja, że pogoda nie taka, że to "normalne" (u kobiet??), że to tęsknota, że to samotność, że to lenistwo i wile innych pierdół, które w większości są nie istotne. Jednak coś jest nie halo. Czasami nawet przychodzi mi taka myśl, żeby wybrać się to jakiegoś "lekarza dusz" (tu wstawić według uznania, zawiązanego coś z psychologią), lecz po chwili nasuwa się od razu pytanie czy to ma jakikolwiek sens i w jaki niby sposób ma mi to pomóc, jeśli sama sobie nie pomogę? Przeczytałam dzień wcześniej w internecie coś o "terapii", że najważniejsze to otworzyć się przed terapeutą, obrać cele, mieć chęci samodoskonalenia się i wykonywać zadane "ćwiczenia", czy coś w tym stylu. Poza tym ważne, żeby osoba leczona tego chciała, a nie była zmuszana np. przez rodzinę. Wszystko gites tylko ja się nie zaklasyfikuje z prostej przyczyny, która nazywa się "nie chce mi się", "jest sto innych fajniejszych możliwości stracenia czasu" i chyba najważniejszy "słomiany zapał". Tak wiem, dzięki takiemu podejściu daleko nie zajdę. Właśnie zastanawiam się, jak to możliwe, że mam licencjat z modelowania i prognozowania procesów gospodarczych i jestem jeszcze na magisterce? Mama powtarza, że ja muszę mieć nóż na gardle. I coś w tym jest. Miałam uczyć się przez te parę dni, które jestem już w Krakowie, a nawet jeszcze nie otworzyłam zeszytu (dobrze, że Iwona poprosiła o notatki w zeszłym tygodniu, bo zeszyt nadal leżałby w torbie, którą miałam w lipcu na poprawce- i tu kolejny szczęśliwy traf, bo piszą wtedy zaliczyłam i nie musiałam tego pisać w poniedziałek). Ale przecież nie można mieć przez całe życie "noża na gardle". Ja nie chce! To mnie wykończy! Taaaa, ale z drugiej strony robienie sobie listy spraw do załatwienia i ulubione motto Iwony "co masz zrobić jutro zrób dzisiaj" w zupełności mi nie wychodzi. Chyba musiałabym mieć "wewnętrznego" i "zewnętrznego" żandarma, który po kolei wskazywałby mi co i jak mam robić, włączeni z zadaniami ważnymi i relaksującymi. Taaa, to byłoby coś, taki "Anioł Stróż 24h". Tylko skąd takiego wziąć? Z resztą znając rzeczywistość nie tylko mnie by się taki przydał. Suma sumarum największą moją zmorą jest lenistwo i "zamkniecie się w sobie". Co jeszcze ciekawego może mi powiedzieć "terapeuta"? Że mam jakieś inne wewnętrzne blokady? że się boję życia/ przyszłości/ samotności/ludzi/sama siebie/zawodu/nie pójścia czegoś według planu? Że powinnam zacząć nad sobą pracować? Że powinnam zacząć od małych kroczków? Że powinnam zacząć stawiać sobie cele od tych krótkoterminowych aż do dalekosiężnych? Że powinnam zacząć myśleć pozytywnie? Uśmiechać się sama do siebie i do ludzi? Pokochać siebie i otoczenie? Że ma znaleźć kilka mott i powtarzać je jak mantrę? Co takiego może mi powiedzieć z czego w zasadzie nie zdaje sobie sprawy? W jaki sposób może mi pomóc, jeśli sama tego nie wykonam? W jaki sposób może mi pomóc poznać samą siebie? I w jaki sposób spowoduje, że się "odblokuję się", "dorosnę" i zacznę "naprawdę żyć"?

14 września 2012

Po jaką cholerę


Czasami przychodzi taki dzień, że zastanawiam się po jaką to cholerę coś mnie męczy? I q dlatego tak długo? Co gorsza, zdrowy rozsądek nie może tego skutecznie zagłuszyć. Wystarczy jeden bodziec i pojawia się kołowrotek pieprzowych myśli, który czasami mija po kilku minutach, a czasami jak minie po jednym dniu będzie dobrze (zależy jak dużego kalibru jest kołowrotek).
Według mnie to nie jest normalne, choć jednak wygląda na to, że trzeba to przejść jak chorobę. Tylko lepiej byłoby gdyby to była ospa, która trwa nie za długo i chroni nas w jakiś sposób na przyszłość, a nie ciągnąca się niestrawność czy grypa z powikłaniami. Trudność polega na odcięciu się od pewnych przyzwyczajeń, które sprawiały nam jakąś przyjemność, które powodowały, że w jakiś sposób było nam 'fajnie'. Świadomość, że to dla naszego dobra, że tak jest może lepiej, że zawsze mogło być gorzej, że w zasadzie to nie ma największego znaczenia, wcale nie pomaga. Znanie lekarstwa innego niż płynący czas także jest nie skuteczne jeśli nie potrafi się go 'osiągnąć' i tak w zasadzie nie ma się ochoty zaryzykować i przerabiać możliwości wystąpienia 'efektów niepożądanych'. To pewnego rodzaju tchórzostwo sprawia stanie w miejscu i daje złudne poczucie bezpieczeństwa za cenę przełamania własnego 'ja'. Jednak ja nie jestem nadal przekonana czy chcę przemeblowywać swój domek z kart. Niby irytuje mnie taka postać rzeczy, ale z drugiej strony żyję w przekonaniu, że życie wymaga ode mnie za wysokiej ceny za chwilę radości. Wręcz czuję, że za te 'fajne przyzwyczajenie' ponoszę cenę 'nie mogąc o tym zapomnieć' i 'przejść do stanu przed', który może nie był zbyt 'fajny', ale był na swój sposób stabilny. Teraz może mnie uratować (brzydko mówiąc) 'klin' albo mieć nadzieję, że to kiedyś 'przejdzie' albo jeszcze bardziej do tego się 'przyzwyczaję'.

1 lipca 2012

Q! jak mi się nie chce!

Tak cholernie mi się nic nie chce, że to się w głowie nie mieści, a jutro mam jeszcze egzamin. Mam ochotę wstawić tu idealnie opisujący moje niechcenie obrazek, ale jest trochę niecenzuralny dlatego wstawię do niego link, będzie mniej rzuć się w oczy.
Co prawda nic ciekawego może tu nie napiszę, ale podzielę się tym badziewiem tutaj. Jest mi cholernie gorąco, wyszłam dzisiaj tylko do sklepu i z powrotem nie kupując nic nadzwyczajnego, nie chce mi się  uczyć na jutrzejszy egzamin, a szczęśliwie mamy już po 19. Owszem, może mam jeszcze na to całą noc, ale wątpię w nagły przypływ weny :p. Jedynym pożytkiem z tego gorąca jest to, że szybko wyschło mi pranie, które już zdążyłam upaćkać. To znaczy prześcieradło, które używam jako narzuty. Jakimś cudem po praniu wydaje mi się bardziej brudne niż przed, ale to nie przeszkadzało mi go dobrudzić ketchupem i czekoladą. Oj, jadałam cukierki w czekoladzie na łóżku, ale nie wiem jak ta czekolada dostała się na prześcieradło i na moją bluzkę. Ale ketchup to już wina śniadania, a w zasadzie kawałka parówki, który nie omieszkał ubrudzić oprócz prześcieradła, świeżo upranych szortów. Dziad zamiast się napić na widelec, zsunął się z talerza. Jak ciamajdowatość to już na całego.
Teraz zdecydowanie odezwie się we mnie statystyczny polak, ale już wolę każdą inną pogodę niż upały. Powiem tak, osobiście śnieg jeśli nie jest ciapowaty to mi nie przeszkadza, ale w zimą najgorsze jest dla mnie to, że szybko robi się ciemno. No i jeśli jest poniżej -15 stopni to też jest lekka przesada, ale do reszty jakoś potrafię się dostosować. Tzn. jak na razie, bo nie posiadam samochodu i nie odczuwam wielkich problemów komunikacyjnych, a co do reszty to chyba kwestia doboru ubrania. A w lato? Q z czego mam się rozebrać, żeby nie było mi tak gorąco?! Poza tym jak słońce za mocno grzeje to ja muszę dodatkowo gotować się w kapeluszu, żeby potem głowa mnie nie bolała. Nie lubię takich upałów. Mogłoby tak strasznie nie grzać i temperatura odczuwalna mogłaby być tak do 26 stopni (a deszcz mógłby padać wieczorem/w nocy)! Czułabym się tym usatysfakcjonowana taką pogodą.

Na zakończenie napiszę, że muszę udać się chyba do biblioteki i przeprowadzić śledztwo w strawie całowania żab. Bo z tego co udało mi się dzisiaj ustalić w oryginalnej baśni księżniczka rzuca żabę o ścianę a nie daje mu buziaka, który powoduje odczarowanie księcia.
Ta sprawa bardziej mnie nurtuje niż jutrzejszy egzamin....

Księżniczka i żaba

Jakby nie patrzeć, może wydawać się, że mam trochę za dużo lat na oglądanie bajek. Ale ja uwielbiam bajki, i to szczególnie te z Disneya.
Dziś trafiło na Księżniczkę i żabę.
Pomimo, że większość dzisiejszych bajek robi się .... kurde, tu wychodzi moja nie wiedza.... Chodzi o to, że większość bajek teraz się robi komputerowo tak, żeby wyglądały bardziej trójwymiarowo. A Księżniczka i żaba ma klasyczny wygląd. I to mnie cieszy, bo to mi się podoba, bo to jest jakby powrót do mojego dzieciństwa, bo to jest po prostu dobrze wykona technika. A bajka tak mi się podoba, że zakończenie puszczałam sobie jeszcze chyba z 5, a może 10 razy;p.

Poza Księżniczką... obejrzałam dzisiaj jeszcze 3 części przygód Asterixa i Obelixa, na którym w zasadzie się wychowałam. I to chyba tylko dlatego, że moja mama już to znała i lubiła.W każdym bądź razie brakuje mi w kolekcji filmów tylko jednej części z ich przygód, ale coś nie mogę na nią natrafić w sklepie;p. A swego czasu zastanawiałam się czy nie kupić komiksów z przygodami Astrixa i Obelixa, ale niestety okazały się za drogie. Aaa. I co ważne filmy animowane o Asterixie i Obelixie są lepsze niż te z aktorami;p

24 czerwca 2012

Sorry memory

Od 10 00 próbowałam zrobić cholerny projekt ze statystyki. Mamy szczęśliwie 19 z minutami, a ja jestem totalnie w lesie. Pierniczę, nie robię. Nie mogę poradzić sobie z dobraniem danych tak, żeby nie były skorelowane, a żeby zrobić też coś innego to nie mam pojęcia co to miałoby być i jak to zrobić. P....le, nie robię. Powinnam chociaż pouczyć się na egzamin, ale irytacja do tego przedmiotu trochę mi w tym przeszkadza. Nie chce mi się. Najwyżej wyląduje na statystycznej pogawędce we wrześniu. Kurna, nie mam w ogóle serca do tegorocznej sesji letniej. Jest za gorąco, za leniwie, za smutno, za ciężkie przedmioty i w ogóle kiszka. Mam nadzieję, że we wrześniu jakoś mi to lepiej pójdzie, i że teraz zdam chociaż demografie, prognozy i symulacje, jakoś analizę jakościową, że mi się jutro jakoś fartnie (choć w to wątpię) i bardzo mi zależało, żeby jakoś udało mi się zdać egzamin z ekonometrii dynamicznej i finansowej. Nie ukrywam, że jakbym to zdała byłabym najbardziej usatysfakcjonowana. Ech, sesja! I pomyśleć, że ja będę miała ją do co najmniej 2 lipca (pomijam już wrzesień), a niektórzy już mogą się bezkarnie opi...lać....

Mikromusic - Bo mi

Listy do M.

Niech to gęś kopnie! Napisałam notkę o filmie Listy do M. i szlag ją trafił. (Q!) Dlatego powiem tylko, że fajny film; że dali radę; że nie jest żenujący; że wszyscy fajni aktorzy i fajnie grają; że nie zalatuje irytacją, że znowu gra Karolak; że co prawda to nie jest tak intensywny jak To właśnie miłość, ale dają radę; że Julia Wróblewska oczywiście gra słodką dziewczynę, i jeśli chce zostać aktorką to życzę jej takiego samego sukcesu jak odnosi teraz; i że w zasadzie to mogę z miłą chęcią kiedyś ten film obejrzeć znowu. I tyle musi wystarczyć, bo się zirytowałam napisem "Ups, wystąpił błąd."

22 czerwca 2012

Książe z mojej bajki

Siedzie przed laptopem, który spokojnie już może mnie parzyć w nadgarstki, i zastanawiam się czy coś napisać czy jednak sobie darować... Przychodzi mi tylko do głowy albo glindzenie albo chęć stworzenia notki o księciu z bajki. I dochodzę do wniosku, że oba te pomysły są nie stosowne.
A co tam. Spróbuję stworzyć obraz księcia z mojej bajki, choć tak naprawdę nie wiem jaki powinien być... Dlatego będzie trochę infantylnie.
Zacznę od wyglądu. Wyskoki, normalnej postury brunet lub szatyn o oczach pełnych szlachetności. Innymi słowy powinien być mojego wzrostu lub troszeczkę wyższy. Musi wyglądać normalnie, nie "chucherko" (bo ja nigdy nim nie będę), ani nie ogromny "miś" lub "góra mięśni". Wydawało mi się, że podobają mi się niebieskoocy bruneci, jednak co do koloru oczu nie jestem tego taka pewna. Bruneci i szatyni bardziej mi się podobają niż blondyni, a niebieskie oczy chyba porostu nadają łagodności twarzy. A może wzięło mi się to stąd (jak pewnie powiedzieliby psycholodzy), że mój tata jest niebieskookim brunetem o normalnej postawie, trochę wyższym ode mnie. Jednak suma summarum jakbym spotkała człowieka podobnego w stu procentach z charakteru to od razu wiedziałabym, że związek jest spisany na straty (ponieważ część tych cech odziedziczyłam, a ich dodatkowe kumulowanie stwarza mieszankę wybuchową).
Ponadto, podobno lepiej jest jak nie jest się w tym samym wielu. Jednak czy powinien być młodszy czy starszy i o ile nie potrafię tego sprecyzować. Na pewno nie w skrajności, czyli tak do 15 lat? No może do 10?
Co do osobowości i charakteru, pewnie jak większość kobiet, mogłabym się rozpisać, jednak nie wiem czy uda mi się to tutaj zrobić. Mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają i uzupełniają. Jeśli to przemyśleć mnie uosobienie pewnych cech, których jednak mi troszeczkę brakuje przydałyby mi się. Szczególnie jeśli się jest empatą, i część cech i zachowań przejmuje się od drugiej osoby momentalnie. Jakie to cechy? Na pewno pogoda ducha. Mieć dystans do siebie i otoczenia, inteligentne poczucie humoru, zdecydowanie, wytrwałość, waleczność, zdrowy rozsądek, umiejętność wychodzenia z opresji, komunikatywność. Te wymienione cech w jakimś stopniu posiadam, ale nie na tyle wysokim, aby być z osobą, która ich nie ma. Niestety często miewam taki sobie humor więc dla mnie na wagę złota jest osoba, która ten humor mi poprawia (i od czasu do czasu przytuli i powie, że mnie kocha, a przynajmniej nie zirytuje się jak go o to poproszę), a nie zdołuje jeszcze bardziej (W tej chwili mam taką osobę, z którą jak się spotkam to jakoś tak trochę mi lepiej, ale niestety obie jesteśmy heteroseksualne, a w dodatku ona jest już zajęta). Przydałoby się, żeby nie było dla niego rzeczy niemożliwych, ponieważ u mnie jest to ograniczone w stopniu mnie irytującym. Po prostu nie jestem wygadane i odważna na tyle ile bym chciała (Ha! Nie byłoby źle gdyby potrafił mnie ośmielić, dodać mi sił i wiary). Powinien wiedzieć kiedy o coś walczyć do upadłego, a kiedy odpuścić. Ponadto dobrze byłoby gdyby umiał gotować, nie stronił od zajęć domowych, potrafił przybić przysłowiowego gwoździa i odkręcić słoik, umiał sobie znaleźć zajęcie (miał jaką fajną pasje), lubić chodzić na spacery (najlepiej po mieście, ale jak będzie wypad w góry to chętnie; nie przepadam łazić po lesie), do kina i teatru (może też na jakieś koncerty?); być dobrym i odpowiedzialnym kierowcą. A! i tak jeszcze abstrahując, jeśli chce mieć dzieci, powinien posiadać wszystkie cechy dobrego taty i uczestniczyć czynnie w ich wychowaniu.
W zasadzie tyle pozytywnych udało mi się wymyślić. Przychodzą mi inne może jeszcze do głowy, ale one jakoś łączą mi się już z tymi co napisałam. Może jeszcze jedno. Szczerość, umiejętność wyrażania siebie i dobierania słów.
Jeśli chodzi o cechy, których nie powinien mieć, a nie pokrywają się z już wymienionymi to troszeczkę ich jest. Niestety, jak dla mnie powinien stronić od alkoholu, co w naszej kulturze jest chyba jeszcze większą bajką niż wszystkie wyżej wymienione cechy. Jednak jako idealistka mogę mieć takie marzenia. Ale, żeby nie było chodzi mi najbardziej o to, żeby znał umiar w piciu alkoholu, i żeby nie było to zbyt często (a najprościej to ujmując, żeby alkohol nie był lekarstwem na wszelkie bolączki i dolegliwości). Nie może palić, ponieważ jestem osobą niepalącą. Dość, że papierosy zabijają to strasznie śmierdzą (i sporo kosztują). Nie może być hipochondrykiem, cholerykiem, kłamcą, sadystą, (masochistą), despotą (zaborczy), chorobliwie zazdrosny, nietolerancyjny, rasistą, pracoholikiem, nadmiernym pedantem, egocentrykiem i skrajnym egoistą  oraz wszystkie te cechy, które powodują konflikt z prawem (tyle na razie przychodzi mi do głowy, a w każdym bądź razie chodzi mi o te wszystkie cechy zwyrodnialcze i patologiczne). Nie wiem czy mam to wszystko tłumaczyć. Wydaje mi się z definicji wszystko jasne. Może powiem tylko o kłamstwie. Wydaje mi się, że wolę szczerą prawdę w dobrze dobranych słowach, niż stwarzanie własnej prawdy, oszukiwanie i robienia ze mnie idioty. Dodatkowo mógłby nie spóźniał się i nie wystawiał mnie do wiatru (szczególnie często i w ostatniej chwili), ponieważ jak do tej pory ja nienawidzę się spóźniać i często bywam na miejscu dużo wcześniej.
Tak, to chyba wszystko, a przynajmniej te najważniejsze cechy. Po długości notki wydaje się, że jednak udało mi się stworzyć opis księcia z mojej bajki, mniej lub bardziej infantylny. Poidealizować zawsze można, a ja bardzo w to wierze, że marzenia się spełniają. I marzenie o idealnym małżeństwie z księciem z bajki jest możliwe.

21 czerwca 2012

Auć, parzy mnie gładzik:D

W ramach odpoczynku po takim sobie dniu postanowiłam włączyć sobie 2 bajki. Pierwsza to Piorun. Bajka o psie imieniem Piorun, który jest kultowym bohaterem serialu. Przez całe swoje życie myślał, że jest superbohaterem, który ma bronić swoją panią przed Doktorem Zło. Jednam przez pewien bieg wydarzeń musiał zmierzyć się z rzeczywistością i poznać prawdziwe psie życie. Jak to w bajkach bywa, szczególnie tych z Disneya, można doszukać się morałów, które subtelnie wyłapuje się podczas oglądania filmu.
Drugim filmem, który obejrzałam jest Alicja w krainie czarów. Wydaje mi się, że ten film zna prawie każdy, a przynajmniej częściowo wie o co chodzi, a morały wprost rażą swoim jestestwem (oczywiście nie na tyle, żeby obrzydzić mi przyjemność z oglądania). Przyznaje się, ja obejrzałam go po raz pierwszy w całości, albo po prostu nie pamiętam, żebym oglądała jakąkolwiek inną wersje. No przepraszam, byłam w kinie na Alicji w krainie czarów, w której zagrał Johnny Depp z Mią Wasikowską, a nie dawno od połowy akcji oglądałam w telewizji (i chyba nadal wole 2D od 3D). Co prawda oba te filmy o Alicji mnie nie powaliły  i nie do końca wiem, która jest lepsza, ale Johnny w swojej charakteryzacji bardziej mi się podobała jako kapelusznik (może to wynika z mojego wieku:D). Obie Alicje... są produkcją Disneya, i w zasadzie jedna jest kontynuacją drugiej. Animowaną stworzono 1951, a tą filmową w 2010.
W między czasie, czyli w trakcie oglądania, zrealizowałam swój plan, rozwiązania problem braku białej koszuli z krótkim rękawem. Mianowicie stwierdziłam, że z długim mam wystarczająco dużo, i że jedna bluzka, której jeszcze nie nosiłam idealnie się nadaje do przeróbki. Z resztą wcześniej obcięłam jej kołnierzyk, to stwierdziłam, że jak obetnę jej jeszcze rękawy to się jej nic nie stanie. No i obcięłam. Tragicznie to nie wygląda więc wydaje mi się, że do noszenia na letnie egzaminy się nada. No i jak skończyłam obrębiać rękawy to zaczęłam już oglądać Alicję..., więc zrobiłam jeszcz ze 3 rządki na drutach takiej jednej rzeczy :p. Mam nadzieję, że uda mi się to skończyć, i że nie będzie źle wyglądać.
No i pomyślałam sobie na koniec oglądania, że a może by coś napisać na blogu.... Dotyka ja ci gładzik :D, czyli myszkę laptopową, a ona taka gorąca, że aż w paluszki parzy :D. Co się okazało? Dziecko zapomniało wtyczki od podstawki z wiatraczkiem wsadzić do gniazda USB w laptopie. No i suma sumarum, jak kończę tą notkę i już mało będę z niej korzystać (z myszki) to robi się już w miarę zdatna do użytku :D.
PS.Jak wracałam do domu z uczelni myślałam o czymś co by tu napisać. I nie wyszło. Choć może tylko dodam, że widziałam jak na placu puszczali coś na zasadzie latawca i przypomniało mi się, jak przez mgłę, że jak byłam mała to też puszczałam latawce z tatą. Tzn. on puszczał, a ja miałam z tego frajdę :D.

P.S.S Doszłam do wniosku, że starej dobrej klasyki nie da porównywać się z nowoczesnymi kolorowymi możliwościami grafiki. Owszem, bohaterowie z filmu są bardziej kolorowi i mają swoją charyzmę, ale bez bajki (i książki) nie powstaliby.

16 czerwca 2012

Przepraszam, brak polotu ;p

Ha, ha, ha. Miałam pisać codziennie a tu taka wpadka. Druga notka wciągu 2 miesięcy. Ale tak wyszło. Brak polotu. A w zasadzie to się nie będę tłumaczyć. A co z tym będzie dalej, to się jeszcze zobaczy. Chwilowo. Podobno sesja. Zaliczenia. Egzaminy. Potem się zobaczy. .....
Co nowego?
Zacznę od starego.
Eeemm, powinnam dokończyć notkę z wypadu do Warszawy, ale przyznaje, nie chce mi się. Powiem tylko, że w poniedziałek zleciałam pół Warszawy :D. Byłam w zoo, w złotych tarasach złapałam oddech i zjadałam, później poszłam na stare miasto, i prawie już padnięta wróciłam do mieszkania Madzi:P. We wtorek pojechałyśmy do Ogrodu Wilanowskiego i do Łazienek. A w środę wróciłam do domu, a później później ;p do Krakowa.
Udało mi się wybrać na Nietykalnych. Powiem szczerze. Pomimo, że nie "zrozumiałam" większości dialogów, sens filmu jakoś do mnie dotarł, i ogólnie mi się podobał.. Więc cały szum, że świetny film mogę powiedzieć, że jest słuszny. (A tak w ogóle, dopiero po zakończeniu filmu dotarło do mnie, że jest to film oparty na faktach:P)
Dokończyłam czytać Freddie Mercury i ja, napisaną przez kochanka Jima Huttona. Pomijając fakt, że wiadomo, że się smutno skończy, to zakończenie jest jeszcze smutniejsze, niż mogłoby być. Tzn. że zamiast "jakoś się dobrze skończyć, pozbierać po śmierci" to... że tak powiem, pojawiły się nowe problemy i zgrzyty (rąbnięta Mary...:P).
Jeśli chodzi o Darnia na kanapie, czyli co 27 mężczyzn myśli o miłości, rozstawaniach, ojcostwie i wolności Daniela Jonesa, zostało mi jeszcze jedno opowiadanie. Jednak, jedyne co mi w tej chwili przychodzi do głowy to, to że jest napisana takim językiem, że wcale bardzo szybko mi się jej nie czytało. Tzn. dość, że ja wolno czytam :P, to jeszcze książka jest tak przetłumaczona, że fenomenalnie jej mi się nie czytało. Poza tym, jak sam tytuł wskazuje, 27 mężczyzn opowiada tak jakby swoje życie, więc jest 27 różnych opowiadań, które później można czytać na wyrywki :P .
Tak mi się przypomniało. Czy ja pisałam, że byłam na Artyście ? Jak nie, to mówię teraz. Byłam. Też dobry film. Można go obejrzeć dla samej ciekawości, jak to jest oglądać film bez słyszalnych dialogów i bez super efektów specjalnych.
Co do filmów jeszcze. Przyszalałam i kupiłam 6 Disnejowskich bajek (bo były po 19,99, czyli średnio 5zł na filmie zaoszczędziłam:p). I dzięki temu, jak wyliczyłam mamy (z mamą :P) kolekcję liczącą już 65 filmów animowanych:D. Co przez to idzie, powoli spełnia się moje marzenie, żeby obejrzeć wszystkie bajki Disneya, a ich posiadanie jest małym bonusem :D. No i poza tym nareszcie obejrzałam od początku do końca Herkulesa, (Planetę skarbów, Lilo & Stich 2 (w domu mam 1, której nie pamiętam, bo w zasadzie tą część oglądałam dawno temu w kinie:D ) ). Przydałoby się już po sesji (fu!) obejrzeć tą resztę, którą teraz kupiłam, a jak będzie nadal promocja to może coś jeszcze dokupię np. Pocahontas.
Taa, sesja.... pominę ten niezbyt dla mnie ciekawy temat i powiem na zakończenie, że chciałabym iść do kina na Królewnę Śnieżkę i Łowcę i w zasadzie też na Avengers (ale co by się za bardzo nie zmęczy :p na dubbingowanych :p. Ja nie należę do osób, którym to przeszkadza :p, a nawet uważam, że Polacy są w tym całkiem nieźli:p).


Ooooo! Przypomniało mi się. Mam super mamę :D. Poprosiłam ją, żeby mi załatwiła plakat z festiwalu muzyki filmowej (bo ja się coś nie mogłam zebrać, a poza tym przy pierwszym moim podejściu nikt mi nie odpowiedział;p). No i załatwiła. Okazało się, że wysłałam maila na nie odpowiedni adres. A jej odpisali. Miałam go tylko odebrać z recepcji na jej imię i nazwisko. Co ciekawe, biuro okazało się być blisko mojej uczelni, i miałam też takie mini inne szczęście (nie wszyscy raczej to zrozumieją dlaczego, ale nie będę tego  tłumaczyć:P), które było związane z tym, że nie musiałam dzwonić do biura festiwalu domofonem, a recepcji nie musiałam długo szukać;p.
A tak wygląda plakat:

No i na zakończenie powiem, że na Dzień Dziecka udało mi się namówić mamę na dwie koszulki z lekko stronniczej akcji (chłopaki zbierają cały czerwiec na dom dziecka w Krakowie. Szczegóły na lekkostronniczaakcja.pl). A najbardziej uśmiałyśmy się, jak mama zapytała: na co mi dwie koszulki (dla szczegółów powiem, że jedna jest damska a druga męska:P). Niewiele myśląc odpowiedziałam, że w jednej będę chodzić a w drugiej będę spać (oczywiście spać w tej męskiej:P) :D. Słyszałam, że już przyszły(po tygodniu czekania), i że są nawet nadające się do chodzenia:P.

6 maja 2012

Wróciłam do rzeczwistości

Po tak długiej przerwie trudno mi zacząć pisać. Miałam pisać codziennie, a tu wypadł straszenie długi weekend i totalne rozleniwienie. Mogłabym wymienić kilka powodów dlaczego nie pisałam, ale daruję to sobie. Postaram się po prostu napisać to co mogłabym napisać w minionym tygodniu.

27 kwietnia w piątek po zajęciach poszłam na miasteczko po Ewelinę :D i w zasadzie ku mojemu zaskoczeniu korki w Krakowie z okazji (chyba) dłuuuuugiego weekendu były wszędzie. Nawet sznur samochodów stał tam gdzie wydawałoby mi się, że ta ulica jest raczej osiedlowa. A w zasadzie czy w centrum miasta można powiedzieć, że istnieją uliczki osiedlowe?
28 kwietnia w sobotę pojechałam do domu zamówionym busem. Zanim wyjechałam z Krakowa wyszłam z domu dużo za wcześnie przy okazji zapominając wziąć książkę dla Magdy ;/. Na szczęście w galerii udało mi się załatwić wydrukowanie zdjęć. Szczerze powiedziawszy za 89 gr to to urządzenie, które umożliwia drukowanie zdjęć z telefonu (za pomocą bluetootha) mogłoby drukować je lepiej (bez prążków). W każdym bądź razie wydrukowałam babci zdjęcie prawnusi i kupiłam do tego rankę, i babcia była w wniebowzięta, i oczywiście nie omieszkała pochwalić się o tym swojej córce :P, która jest babcią dziewczynki :P.
Co do podróży, na dworcu autobusowym sporo ludzi i nie obyło się bez gamoni;p , którym brakowało na bilet. Kurcze jakby nie mogli o jedno piwo wypić mniej tak, żeby starczyło im na bilet skoro wiedzieli, że muszą jechać do domu. A może to porostu taki stan tupetu Jakoś to będzie, najwyżej pozaczepiam naiwnych ludzi na dworcu....;> Mnie udało się drugiej wsiąść do busa po mimo, że byłam tam pierwsza :D i stałam nie potrzebnie tam tak długo :P, ale co z tego jak za mną usiadła babka, która sprawiała, że podróż nie była super komfortowa. Dobrze, że to małe dziecko większość drogi przespało.
29 kwietnia w niedziele niespodziewanie przyjechała ciocia Ania z wujkiem :). Dla odmiany zabrali mnie i mamę (bo tata nie chciała;P ) na obiad do restauracji na obrzeżach miasta. W związku z tym, że nie wiedziałam co wziąć (mama najwidoczniej też nie, bo wzięła to samo co ja) wybrałam placki ziemniaczane po cesarsku. Wujek zaczął żartować czy to przystawka, a potem jak nam przynieśli, że my to musimy tu jadać, bo wiedziałyśmy co wziąć. Prawda była taka, że byłam tam z mamą po raz pierwszy, a placki ziemniaczane dość, że były w sosie, udekorowane pomidorkiem, ogórkiem i surówką z buraczkami to jeszcze były przekładane mięskiem :D. No i wydawały się najbezpieczniejszym posiłkiem, tzn takim który da się zjeść i mało prawdopodobne, żeby były bardzo skopane (tak na marginesie, były ciut za słone :P). Potem wpadliśmy do babci z nowym czajnikiem na herbatkę i po drodze kupionymi ciastkami ;D. No a potem ku mojej radości udało mi się zabrać z nimi do Warszawy.
Ja pierdziu, ale ciocia przeklina na kierowców. A na krzycz się, że to najgorszy kawałek drogi, że sku******** jeździ, a że to brak kultury, a że to baby za kierownicą, i ona odda prawo jazdy tylko po to żeby nie być w grupie tych k***. A jak wujek mnie zapytał kiedy ja robię prawo jazdy odpowiedziałam, że się zastanawiam, bo nie chce być taką kolejna babą na drodze.
Jak dojechaliśmy trafiłabym nie na tą część ulicy na którą powinnam trafić;p. Najpierw niby kręciłam, że to nie tędy, a potem okazało się, że jednak miałam racje. No i tym sposobem trafiłam do Magdy. Obejrzałyśmy świetną, nawet polską, komedie Chłopaki nie płaczą i poszłyśmy spać, bo Magda do pracy, a ja w teren.

eemmm... dalszy ciąg postaram się napisać jutro, bo ta notka już się zrobiła długa. A na jutro nie przewiduję wielkich wrażeń więc napiszę trochę o zeszłym tygodniu i najwyżej wtrącę coś o rzeczach bieżących ;p.

27 kwietnia 2012

To dzisiaj jest wykład?

To ciekawe, że z wykładowcą można się umawiać na wykład, który potem nie jest umieszczony na planie w internecie. A o co chodzi? Wczoraj i dzisiaj rano zastanawiałam się jak mamy ćwiczenia z demografii, skoro nie ma wykładu w planie zajęć. Nie było żadnej wiadomości od prowadzącej (na poczcie), a na planie nie było żadnych zmian to stwierdziłam, że ćwiczenia są normalnie o 13 05. Jednak jak mam to zazwyczaj w zwyczaju :D, wyszłam dużo wcześniej z domu na uczelnie. Przejechałam połowę drogi autobusem, a potem przeszłam się spacerkiem na uczelnie. Była gdzieś 11 22 gdy do niej dotarłam. Przeszłam koło sali tam gdzie normalnie jest wykład i zauważyłam, że coś tam się dzieje. Jednak nie wydawało mi się, że mógłby być to wykład, na który powinnam iść. Było ciemno, wyświetlony slajd coś mi nie pasował, a prowadzącej nie rozpoznałam (na ciemno ubrana wykładowczyni z ciemnymi włosami zlała mi się z ciemnością sali :D). Więc na luziku poszłam, do akurat dostępnych sal komputerowych. Już się rozsiadam przed komputerem, gdy o 11 36 dostaje sms'a, że jest lista na wykładzie. No to z lekką irytacją odpisałam gdzie ten wykład, zmierzając do tej sali, którą mijałam wcześniej. Okazało się, że faktycznie to był wykład na który powinnam iść i załapałam się jeszcze na wpisanie się na tą nieszczęsną listę (pomimo, że chyba spóźniłam się trochę więcej niż 15 min). Usiadłam niedaleko autorki sms'a, która mówi mi, że wykładowczyni mówiła nam, o tym na ćwiczeniach. Nosz kurka (jak to mówi pewna osoba), to można było przypomnieć to wysyłając maila, albo chociaż zadzwonić do działu nauczania i powiedzieć, żeby wpisał to na plan. W każdym bądź razie w tej niewiedzy nie byłam osamotniona, tylko że ja jeszcze na ten wykład się załapałam. Tzn gdyby był wcześniej niż o 11 to pewnie nie byłoby mnie w pobliżu uczelni, a tak wilk syty i owca cała (choć chyba jednak nie wszystkie).

26 kwietnia 2012

O jak mi się dzisiaj spać chce ;]

Właśnie siedzę na uczelni i staram się wymyślić coś ciekawego na tą notkę. Jenak to robi się coraz trudniejsze jeśli chce się pisać codzienni i strasznie nie przynudzać. Z tym jest problem, ja wiem, nic ciekawego i z polotem tu nie ma, ale może kiedyś się rozkręcę, albo założę do tego inny blog, o którym mało kto będzie wiedział. Nie ważne. Niestety jedyne co mi przychodzi do głowy, że dzisiaj tak cholernie spać mi się chce, że aż źle się przez to czuję. Bo co to za Q pomysł robienia zajęć o 7 50 co drugi tydzień, jak zawsze ma się później. Najwcześniejsza pora to 9 30 i to tylko raz, a tak jest na 11 20, na 13 00. To jest tak jak obudzić niedźwiedzia w środku zimy ;]. Jakby chociaż dwa razy w tygodniu były zajęcia o 7 50 to można było by się MOŻE jakoś przyzwyczaić. A tak co dwa tygodnie to może człowieka coś trafić, w dodatku jak jeszcze musi siedzieć na uczelni do 16 30 z półtoragodzinną przerwą, gdzie ani się zdrzemnąć ani nic ciekawego porobić. Choć w zasadzie, jak są sale komputerowe dostępne to przynajmniej można poglindzić na blogu :D. Powinnam się pouczyć, bo potem mam wnioskowanie bayesowskie, ale tak cholernie mi się chce spać, że nawet nie mam siły. A jeszcze później jestem umówiona :D. A i żeby nie było, kawę wypiłam, nic nie pomogła. A propo umawiania się, ile razy można, w dobrym tonie, wystawić kogoś do wiatru? I po jakim czasie można przypomnieć sobie o przyjacielu. Jak pojawi się za dużo problemów? Czy jak się uzna, że a może jednak pora jest o sobie przypomnieć? W każdym bądź razie mam co do tego skrajne uczucia, od tumiwisizmu do irytacji.



25 kwietnia 2012

Coś mi dzisiaj nie idzie...

Coś mi dzisiaj nie idzie tylko tak nie do końca. A może tylko tak mi się wydaje. W każdym bądź razie spóźniłam się na autobus, na szczęście nie na wykład. Wcięło mi 3 złote w automacie, ale załapałam się na listę na wykładzie. Jest teraz 12 40, zastanawiam się co dalej :P. Na pewno dwa wykłady. Gorsza sprawa, bo nie chce mi się iść do kina. A jutro mam trzy ćwiczenia i wykład, które mam nadzieję przeżyć bez ran.....
Po za tym dzwoniłam do cioci i stwierdziłam, że pocieszanie dziewczyn to pikuś przy pocieszaniu cioci. Chciałam ją jakoś wesprzeć, i czuję się jakbym poległa. Chciałabym, żeby chociaż troszeczkę lepiej się poczuła i nie stresowała tak wszystkim, a szczególnie przyszłością. Przecież zawsze jest jakieś wyjście.
Taak, nie mam znowu dzisiaj weny, a nie będę pitolić dalej, bo będzie to bez większej składni niż to co wyżej. Szlag.

24 kwietnia 2012

Ciąg dalszy kiebskiego nastroju?


Niby wszystko ok, niby wszyscy zdrowi, a jednak coś nie pasuje. I ciągłe poprawianie przeskakujących literek jest bardziej wq. Niby wszystko ok, a jednak lenistwo osiąga kolejne apogeum, co mogło by się zdawać już nie możliwe. A jednak, wyczerpanie mało używanego materiału jest możliwe. To tak jakby wyczerpanie akumulatora podczas sporadycznego używania. I nawet prośby i groźby nic tu nie pomogą. Najlepiej zwalić na pogodę, na niewyspanie, na depresje i Bóg jeden raczy wiedzieć na co jeszcze. Ale taka jest prawda. Najtrudniej coś zmienić. Przestać być leniwym, jak się jest leniem do kwadratu, a nawet do sześcianu. Dobrze, że jeszcze resztkami sił odzywa się czasami zdrowy rozsądek, bo naprawdę byłoby źle. Dobrze jest coś dla odmiany sobie narzucić, aby nie popaść w totalną gnuśność. Przydałby się jeszcze coach, trener, mentor, anioł, który wyniósłby cię na wyżyny twoich możliwości. Jednak tak nie jest, bo twoje szczęście i życie zależy tylko od ciebie, bo nikomu nie chce się pomóc, szczególnie jeśli się ma własne sprawy. A jeśli już znajdzie się (jakimś cudem) taka osoba, może okazać się najmniej do tego kompetentna, której też nie wyszło w życiu.
Lenistwo to zło, które trudno zwalczyć z powodu lenistwa.

23 kwietnia 2012

Zawiodłam


Zawiodłam. Miałam pisać codzienni i zawiodłam. Jedyne co mam na swoje usprawiedliwienie to, to że była mama, a w niedziele tak się czymś innym zajęłam i spać mi się chciało, że w końcu nie napisałam. Teraz też coś się nie mogę zebrać. Mam dzisiaj kiepske popołudnie :-P. Miała się trochę rozpisać, ale nie wyszło. Postaram się to nadrobić. Jednak, tak w ogóle zastanawiam się czy jest sens pisania tego bloga. Nie to że mi się znudził, ale coś jest chyba z nim nie tak. Albo po prostu założę jeszcze innego, ciekawszego. Muszę się zastanowić, dzisiaj piszę jak potłuczona dlatego już na tym skończę. Postaram się poprawić.

19 kwietnia 2012

O czym ja to chciałam...

Chciałam skorzystać z tego, że mam chwilkę i że są dostępne komputery na uczelni, tylko problem jest taki, że nie wiem o czym napisać.
Zacznę może od tego, że jak zwykle się nie nauczyłam na kolokwium. Tym razem z prognozowania i symulacji mam wątpliwości, że uzyskam zadowalający mnie wynik. Jednak pocieszające jest to, że trzeba mieć ze wszystkiego odpowiednią ilość punktów, a nie zaliczone wszystkie sprawdziany, jak to jest na demografii.
Wyników z wtorkowej sieczki nie mam jeszcze ;D (może to i dobrze).
W mieście zapanowało słońce wbrew mojej prognozie pogody. I dobrze, tylko ja taką pogodę, słoneczną, chce w weekend cobym mogła z matulą polatać po mieście, a nie po galeriach, no w zasadzie są jeszcze muzea, teatry i kino. W każdym bądź razie mam nadzieję, że nie będzie padać.
Mam zaległe odcinki lekko stronniczych do obejrzenia, bo mi transfer padł. Tzn wczoraj nie wytrzymałam i obejrzałam 2, ale pozostałe 3 i wywiad;P obejrzę w niedzielę, albo w sobotę, na pewno po 20 kwietnia:P.
Stan poczytności książek bez zmian. Nadal bawię się zabawką i m. in. rysowaniem kalejdoskopów.
Wybieram się na francuski film "Nietykalni", tylko jeszcze nie wiem z jakim rezultatem. Słyszałam, że film bardzo dobry, tylko obawiam się, że jednak nie podejdzie pod mój wyświechtany gust. Mówi się trudno, przecież nie muszę oglądać ciągle komercyjnych filmów. Od czasu do czasu można się bardziej ukulturalnić :D.
A jeszcze jedno. Babcia pomyliła mnie z Justyną. No cóż, mówi się trudno. Jak do tego doszło? W tym roku zamiast wysłać kartkę zadzwoniłam do niej. Powiedziałam jej, że tu Renata, i że chciałam złożyć jej życzenia. Ale sposób rozmawiania coś mi się nie podobał, bo powiedziała, że Ewa zrobiła obiad, a nie mama zrobiła obiad. Potem mama dzwoni do mnie czy faktycznie dzwoniłam. Z lekka się irytując powiedziałam, żeby wyprostowała. No i babcia chyba już wie, że to ja, a nie Justyna o cieniutkim głosie. No i w związku z tym babci przyzwyczajeniem się do moich kartek, to jej dzisiaj jeszcze wysłałam :P.
Tak... to byłoby na tyle. Zastanawiam się, czy uda mi się coś napisać jutro i w weekend, ale może nie będzie tak źle:P.

18 kwietnia 2012

(Nie) Czytaj


Ten filmik miał być kilka dni wcześniej, jednak dzisiaj dorwałam się do komputera na uczelni i go tu umieściłam. Wpadł mi w oczy na mojej tablicy aktualności na fb. Mój komentarz do tego? Filmik fajny. Nie podoba mi się tylko ten moment jak jedna z aktorek zaczyna krzyczeć nieeeeee :P, ale to taka mała dygresja. Ponad to, akcja fajna i słuszna. Przychylam się do niej pomimo, że stosunkowo mało czytam. Tzn. nie czytam tyle ile mogłabym. Nie wiem czy należę do statystycznego polaka czytającego jedną książkę rocznie, ale na pewno znacznie więcej ich kupuję i zaczynam czytać lub odkładać na lepsza czasy. Tylko od styczna kupiłam już z 5 książek, a może i nawet więcej. Jednak nie przeczytałam do końca jeszcze żadnej. Muszę w końcu do zmienić, bo sporo mam zaczętych, a żadnej nie skończyłam. Nawet nie pamiętam, którą ostatnio skończyłam. Na pewno Mężczyzna, który nienawidzi kobiet i bodajże ostatnią książkę Coelha. Jestem co najmniej w połowie drugiego tomu tej serii i Drania na kanapie czy jakoś tak. Muszę jeszcze dokończyć Mercury i ja i co najmniej dwie książki Erica-Emmanuela Schmitta, książkę Cejrowskiego, pierwszą księgę Pamiętników Wampirów i jeszcze parę książek. Co ciekawe nie mylą mi się te książki i oprócz Mercury i ja czytam te książki w tym miejscu, w którym skończyłam. Choć tą książkę również mogłabym zacząć czytać tam gdzie skończyłam, tylko stwierdziłam już, że skoro mam tą w pdf to zacznę od początku, bo to całkiem ciekawe.
Skończę tym, że muszę narzucić sobie sankcje na tymczasowe kupowanie książek, bo mam ich naprawdę dużo. Jakbym nawet jedną książkę dziennie czytała mam zapas chyba na miesiąc. Tylko jak ja oprę się tym wszystkim fajnym okładką i książką w księgarniach, szczególnie jak są przecenione, bo już mam chęć na kolejne książki; i to nie jedną, ale na kilka. Między innymi mam ochotę sprawdzić książkę o Wiedźminie i biografię Urszuli Dudziak.
O ja biedny robaczek, który ma większe chęci niż zawzięcia i możliwości.

17 kwietnia 2012

Ja to mam szczęście :-D

Mam problem z rozpoczęciem pisania notki, więc zacznę tak trochę od środka. Miała dzisiaj kolokwium z cudownie brzmiącej ekonometrii dynamicznej i finansowej. Zacznę od tego, że ile to ja nie miała się uczyć, miałam na to co najmniej pół weekendu i pół poniedziałku. A kiedy ja się zaczęłam uczyć? Dzisiaj, bo przecież do 18 10 jest kupa czasu. I w zasadzie gdyby nie to, że Ewa przesłała mi materiał, nie miałabym w zasadzie z czego się uczyć, bo nie wiedziałabym jak zacząć. W każdym bądź razie przejrzałam to co miałam i poszłam bezstresowo na kolokwium. I się zaczęło:-D. Najpierw było więcej ludzi niż przewidzianych miejsc i oczywiście z powodu mojego relaksu stałam przez krótką chwile, aż pan magister Łukasz zdecyduje gdzie mam usiąść. Potem dostałam prawie przy końcu zestaw zadań. Ale cały czas luzik. Potem zrobiłam błąd i gdyby nie to, że zaczęto głośno marudzić, że jest do policzenia wielomian czwartego stopnia, zrobiłabym błąd. A tak, już zaczęłam go poprawiać, gdy pan mgr powiedział, żeby policzyć dwumian. Na szczęście wiele nie poskreślałam i rozwiązywałam dalej tak jak mi się wydawało, że powinno być. Po czym okazało się, tak w 1/3 rozwiązywania, że wypisało mi się pióro. Ale zaskoczenie polega na tym, że przygotowany, zapasowy długopis też nie pisał. Pod groźbą wywalenia z sali, podniosłam w odpowiedniej chwili rękę i pan mgr podszedł do mnie. Dobrze, że ma przy tym ostrym podejściu do nauczania takie usposobienie do studentów jakie ma, bo nie wiem czy wypaliłabym 'Czy może Pan pożyczyć mi długopis, bo oba mi się wypisały?', zamiast 'Czy mogę od kogoś pożyczyć długopis, bo moje się wypisały?' Z resztą, tak czy siak czułam się zażenowana. Jakby tego było mało, zamiast tylko się zgodzić to jeszcze wyciągnął ze 4 i pyta się jaki wolę: niebieski, czarny, grubo piszący? A ja tylko chciałam coś do pisania, bo moje się wypisały. W końcu dostałam czarny, cienko piszący i dalej mogłam zapełniać kartkę. Mam wątpliwości co do tego czy uzyskam zadowalający wynik, ale najważniejsze że próbowała, że nie oddałam pustej kartki. Potem oddałam kartkę i długopis z podziękowaniem. Nie obyło się bez uprzejmego pytania czy napisałam. Odpowiedziałam, że coś tam napisałam, powiedziałam do widzenia i wyszłam z tym samym tumiwisizmem co rano, tylko z lekka zaaferowana tym nieszczęsnym długopisem.
Szkoda, że takich prowadzących jest mało. Tzn. tak otwartych na studentów, bo do sposobu nie wypowiadam się, choć w zasadzie on też jest na wysokim poziomie.
Amen
PS. Tekst zawiera zapewne literówki i błędy, jednak poprawię to znacznie później, bo teraz jest to utrudnione. Prędzej coś mnie trafi niż to poprawię. Zrobię to jak rozsiądę się przed komputerem, bo teraz piszę przez internet w zabawce, a to nie należy do komfortowego sposobu pisania. Strajkuję i nie robię tego przez aplikację, żeby przez przypadek znowu mi nie zeżarła mi postu.
 PSS. Notka mniej więcej  poprawiona(18 kwietnia : P), dlatego może jest bardziej poprawna, niż było to wczoraj wieczorem.