31 marca 2011




Jedyne co mam to złudzenia,
Że mogę mieć własne pragnienia.
Jedyne co mam, to złudzenia,
Że mogę je mieć.

Miałam siebie na własność,
Ktoś zabrał mi prywatność.
Co mam zrobić bez siebie, jak żyć
Bez siebie, jak żyć.

Miałam słowa własne,
Ktoś stwierdził, że zbyt ciasne.
Co mam zrobić bez słów, jak żyć
Bez słów, jak żyć.

Jedyne co mam...

Miałam serce dla wszystkich,
Ktoś klucz do niego obmyślił.
Co mam zrobić bez serca, jak żyć
Bez serca, jak żyć.

Miałam myśli spokojne,
Lecz ktoś wywołał w nich wojnę.
Co mam zrobić teraz, jak żyć.
Jak teraz żyć.

Jedyne co mam...

29 marca 2011

Nie może zasnąć, wierci się w łóżku przez dobrą godzinę. staje, chodzi po całym domu. W końcu włącza radio i zamyka oczy. (Zasypia) Radio ucichło, słyszy dziwnie znaną muzykę, która dochodzi z zupełnie innego odbiornika, który wyłączył. Melodia dobiega z salonu. Z irytacją wstaje z łóżka, bo myślał, że nareszcie udało mu się zasnąć. Stawiając każdy krok, serce zaczynało mu coraz bardziej łomotać. Schodzenie po schodach trwało wiecznie, a głos stawał się coraz bardziej rozpoznawalny, była to jego ulubiona płyta. Gdy dotarł do pokoju był oblany zimnym potem. Padł na blisko postawiony fotel i zobaczył JĄ!
Tym razem była ruda, z włosami lekko falującymi do ramion. Kolor oczy jakby też były inne. Czerwony, jak dwa rubiny. Usta jeszcze bardziej czerwone niż poprzednio, rzęsy delikatniejsze. I suknie miała inną, mniej wykwintną, ale wcale nie mniej zwykłą. Była piękna. Siedziała na parapecie wpatrując się w ciemną noc, jakby chciała coś dostrzec. Gdy już z lekka się uspokoił, ONA wstała i poszła do barku by nalać im czerwonego wina. Wpatrywał się w nią tak, poczuł jakby to on zaczął rozlewać wino na stół i na podłogę.
Wydawało się, że butelka nie miała dna, a kieliszki po mimo dużego rozmiaru nie mogły pomieścić ani jednej kropli. Gdy się otrząsnął z zauroczenia, spostrzegł, że wino jest tylko w butelce i w dwóch wypełnionych do 3/4 kieliszkach. Podniosła je z wielką elegancją i podała mu jeden. Zaczęli pić, a chwila sprawiała wrażenie jakby mijała wieczność. Patrząc jej głęboko w oczy zobaczył siebie, a potem cale swoje życie. Poczuł się jak dziecko zamknięte w sobie. Nagle ONA usiadła na oparciu, obok niego. Serce chciało mu wyskoczyć, ale ona przyłożyła swoją rękę i je wyjęła, pocałował delikatnie, przytuliła delikatnie swoimi dłoniami i z powrotem włożyła stamtąd skąd wyjęła. On z wielkimi oczami nie dowierzał co zobaczył. Analizował to jak mógł przeżyć, nic nie poczuć oprócz ulgi. ONA widząc jego zdziwienie zrobiła kolejny krok i wyjęła nie wiadomo skąd serce z lodu, które powoli zaczęło topnieć. Złożyła je w jego dłoniach, które nie odczuwały ani chłodu ani wilgoci. Gdy zamknął na chwile oczy, serce zniknęło, zaś ona całowała go w usta. Subtelnie, ostrożnie, jakby robiła to pierwszy raz. Pozwoliła mu przez chwilę podjąć inicjatywę, lecz gdy oddał się temu bez pamięci ona zaczęła być coraz bardziej niematerialna.

28 marca 2011

dawno, dawno temu.... za siedmioma lasami za siedmioma górami, za siedmioma łąkami... podobno tak zaczyna się pisać opowieści, a właściwie bajki. ja chciałam właśnie coś w tym stylu tu napisać, coś całkiem oderwanego od rzeczywistości, tylko chwilowo nie mam pomysłu. znalazłam swoje stare zapiski, które może nie nadają się do publikacji, ale mówi się trudno. nikogo przecież nie zmuszam do czytania ;P....


ON-ideał kobiety, wysportowany, człowiek biznesu, z ogromnym poczuciem humoru, inteligentny, oczytany, optymista, szarmancki.
ONA- piękna, utalentowana, inteligentna, magiczna, zasadnicza, wzbudzająca zachwyt i podziw.

Jesień
Po ciężkim dniu ON wraca do pustego domu. Ma wszystkiego dość. Szarpany przez sprzeczne myśli i uczucia czuje, że musi napić się, najlepiej czerwonego wina. Lecz gdy tylko siada w swoim ulubionym fotelu powieki same zamykają się i ze zmęczenia zasypia.
Otwiera oczy i widzi JĄ siedzącą na sofie z podkulonymi nogami na bok, w czerwonej jak krew sukni. Lewą ręką opiera się o zagłówek mebla, a w prawej trzyma kieliszek z czerwonym winem.
Przymknął oczy, spojrzał jeszcze raz na sofę, nie ma jej, na stoliku obok stoi kieliszek do połowy pusty.
Zamyka z powrotem oczy; przebiega mu myśl, że musiał się przewidzieć. Próbuje namalować JĄ w swojej wyobraźni. Jest zdziwiony z jaką łatwością mu to przychodzi. Czerwona suknia; smukła, piękna sylwetka, delikatne rysy twarzy, czerwone usta, czarne rzęsy, niebieskie oczy; blond, długie włosy, które był zebrane na prawe ramie , spadały jej na piersi...
Nagle czuje delikatne muśnięcie w lewy policzek. Przeszył go dreszcz, lecz bał się otworzyć oczy. Czuł, że tak jest lepiej, poddał się magii, która ogarnęła jego serce. Potem zaczął czuć kolejny pocałunki. W prawy policzek, z prawej i lewej strony szyi, potem czoło, a nawet poczuł muśnięcie w oboje uszu i nos. Gdy już cały był ogarnięty błogością jej usta zmierzały w kierunku jego ust. Z każdą chwilą, która wydawała mu się wiecznością w raju czuł coraz bardziej namiętny pocałunek. Zasmakował jej ust, języka, oddechu, a nawet jej perfum, które dodatkowo nadawały niesamowitą atmosferę. Po dobrej chwili upojenia zdał sobie sprawę, że ten raj kończy się. Gdy jej usta były już prawie nie odczuwalne, zaczął otwierać powoli oczy. Im szerzej były otwarte, tym ONA była coraz mniej widoczna. Niczym jak duch rozpływający się w powietrzu, ulatniając w zamian stan ukojenia wszelkich złych emocji. Wyciągnął rękę z nadzieją, że uda mu się JĄ zatrzymać, ale ona dotknęła go delikatnie opuszkami palców, zaś prawą ręką skierowała w stronę swoich ust, dając znak milczenia i posłała ostatniego całusa.
Zamknął oczy z nadzieją, że JĄ zobaczy, albo chociaż poczuje. Jednak tak się nie stało...
Obudził się. Skierował wzrok na sofę. Pusta. Na stoliku obok stał pusty kieliszek, ale także jeszcze nie otworzona wino.
Gdy uświadomił sobie, że to był tylko sen, uśmiechnął się, napełnił kieliszek, wypił go jednym haustem i odłożył powoli kieliszek tam gdzie stał.
Zmęczenie zniknęło, nastąpił spokój i chęć do dalszego uporania się z trudnościami jakie stawia przed nim los.
Jest już noc, po tym przeżyciu kieruje się do swojej sypialni, z nadzieją, że ONA jeszcze raz przyjdzie...
Jednak tej nocy już nie przyszła, za to ON spał tej nocy jak dziecko, z uśmiechem na twarzy i z nadzieją, że na tym się nie skończy.

niebo do wynajęcia



...niebo do wynajęcia,
niebo z widokiem na raj...
bo trzeba nauczyć się zresetowania, aby nie zwariować i móc złapać oddech....

23 marca 2011

cysto prawda, tyz prawda i g... prawda

szukając trzech rodzai prawdy natknęłam się na taki opis pewnej książki: "...według górali, są trzy rodzaje prawdy: cysto prawda, tyz prawda i g... prawda. Wydaje mi się, że autor wzbogacił tę kolekcję o czwartą pozycję - swoją własną prawdę, która najbardziej podobna jest do gumy - można ją naciągać wedle uznania." i świetnie pasuje to do dzisiejszych moich przekonań < lol2 >.
nie istotne w jakim kontekście to wszystko, ale mam wrażenie jakbym usłyszała dzisiaj ściemę, która była najwygodniejsza w danej sytuacji. jednak (nie wiem dlaczego) lepsza taka "prawda", niż żadna. mam tylko nadzieję, że w tej "prawdzie" jest coś z prawdziwej prawdy i faktycznie jest wszystko w porządku. ale to i tak wyjdzie w praniu. w każdym bądź razie, nawet jeśli wyczuwam w tym ściemę nic z tym nie zrobię, bo po pierwsze nie ma sensu, po drugie jest ona wygodna i to nie tylko dla mnie, po trzecie "cysto prawda" mogłaby wywołać dyskusję, którą dzięki "własnej prawdzie" można unikną. no cóż, uznanie "g... prawdy" za "cysto prawdę" w dużym stopniu rozwiązuje problem, który nareszcie mogę sobie odpuścić, zobaczymy tylko ile te prawdy pokryją się w rzeczywistości.
z drugiej strony muszę przyznać, że podziwiam ludzi, którzy umieją "koloryzować", nawet te najdrobniejsze pierdoły. ja mam z tym problem. w najlepszym przypadku mogę czegoś nie powiedzieć, a malutkie przekręcenie faktów sprawia mi trudność, już nie mówiąc o całkowitym "koloryzowaniu". ponad to mam wrażenie, że wszelkie moje "uniki" spaliły na panewce, i tak czy tak musiałam dać za wygraną z prawdą. nikt nie nauczył mnie "koloryzować", i w bardzo w dużym stopniu tego nie potrzebowałam. na pytanie, czy w danej sytuacji powiedziałabym prawdę, myślę, że powiedziałabym ją, choć w dużym stopniu moja wypowiedź byłaby pokręcona. mam problem z koloryzowaniem, nawet jeśli jest mało szkodliwy i pomógłby mi w załatwieniu sprawy. jednak jestem tego świadoma, że nie mogę wymagać tego od wszystkich, szczególnie jak jest niewygodna i może zaboleć. tak, prawda która może zaboleć prawdopodobnie jest najgorsza, ale uważam że jest lepsza od "półprawdy" lub "nieprawdy". i mówię tu o prawdzie która coś wnosi, a nie jest wyrażana w sposób "chamski" i "beztroski" ;P. prawda posiada tą trudność, że trzeba jeszcze umieć ją wyrazić i ubrać w odpowiednie słowa. jednak tą sztuką chyba posiedli tylko najmądrzejsi i bynajmniej za taką się nie uważam.

19 marca 2011

2009 IX 10
Bądź mi silnym środkiem kojącym ból.
Bądź mi słodyczą na każdy dzień.
Bądź mi opatrunkiem nawet na najmniejszą ranę.
Bądź mi powietrzem, bez którego nie mogę żyć.
Bądź mi chusteczką, która osusza łzy.
Bądź mi binoklami, dzięki którymi widzę lepiej świat.
Bądź mi tym wszystkim,
co sprawia, że czuję się szczęśliwa
i bezpieczna w swojej egzystencji.

18 marca 2011

tego się nie spodziewałam! od przedszkola wydawało mi się, że w niektórych przypadkach zachowuję nazbyt dorośle w stosunku do zachowanie rówieśników. a teraz na starość zdziecinniałam do reszty, bo inaczej mojego zachowania nie da się wytłumaczyć!
zdziecinniałam do tego stopnia, że najchętniej stanęłabym pośrodku pokoju, tupała nogami i krzyczała wniebogłosy " JA CHCĘ!".
a wczoraj, przeszłam samą siebie, co spowodowało że jeszcze bardziej byłam na siebie zła.
od bardzo długiego czasu nie lubię składać życzeń, dlatego ograniczam się do "wszystkiego najlepszego" dodając czasami jeszcze z jakiej okazji. nie lubię też, jak ktoś składa mi życzenia z przymusu, ale to chyba taki uraz po liceum.
i tu wczoraj wieczorem totalne zdziecinnienie. bo jak to możliwe, żebym osoba, która (wydaje mi się) należy do mojego najbliższego otoczenia, która na 99% wie, że mam urodziny, która składała mi je w zeszłym roku, nie złożyła mi życzeń w tym roku??!! jak tak można!!?? przecież ja złożyłam życzenia urodzinowe! krótkie, bo krótki, ale złożyłam! a tu cisza. dostałam życzenia od osób od których się nie spodziewałam, a tu cisza...
i czym tu się wściekać????!! naprawdę nie wiem. ale to pogłębiało moją frustrację, bo już naprawdę nie mam się czym przejmować tylko taką pierdolołą?? to bez sensu, szczególnie jeśli się nabroiło. ale chyba nie aż tak? nie wiem. w każdym bądź razie tąpnęło to we mnie jak w dziecko, które nie dostało obiecanego cukierka. to nic, że nie jest to ulubiony, wymarzony cukierek, ale należał się.
i dlatego w ramach "protestu" wstałam rano i pojechałam na rynek na spacer, co przez niektórych nadal jest nie zrozumiałe. najwidoczniej do tej pory nie wiedzą, że najczęściej chodzę na spacery jak jestem zła (albo w optymistycznej perspektywie po prostu muszę gdzieś wyjść, bo mnie "nosi"). poza tym od dziecka wychodziłam prawie codziennie na "spacery" i jeździłam z rodzicami "gdziekolwiek" nawet na jeden dzień byle nie siedzieć w domu. czy to naprawdę jest takie dziwne?

16 marca 2011

2011 III 16
Serduszko, moje maleństwo!
Czemu płakusiasz mi
w mojej własnej piersi?
Czyżbyś zakochało się nieszczęśliwie?
Czy skrzywdził Cię ktoś dotkliwie?
Skarbie mój najdroższy!
Nie płakusiaj tak gorliwie.
Od tego są moje oczęta,
które są najwidoczniej
twardsze od Ciebie,
bo nie chcą uronić
ani jednej słonej łezki.
Pompeczko moja kochana!
Nie sprawiaj mi takiego bólu,
bo jeszcze zdążysz
być poranione i leczone
z jeszcze gorszych ran i zawodu.
Serduszko, moje maleństwo!
posłuchaj rozumu,
które tak chce zadbać o ciebie.
Przecież nic się nie stało.
Jeszcze się zakochasz
i doznasz uniesienia,
a teraz otrzyj łezki
i uśmiechnij się.
Jeszcze pokażemy światu
ile jesteśmy warci.

12 marca 2011

kolejną osobą z którą mogę powiedzieć, że utrzymuje kontakt jest e.s. teoretycznie znałyśmy się dłużej, ale tak naprawdę zaprzyjaźniłyśmy się w gimnazjum, potem poszłyśmy do tego samego liceum, i chyba tak naprawdę jednym z powodów dla którego zmieniłam klasę była właśnie ona, ale jakoś specjalnie tego nie żałuję:).
to dziwne, ale o osobach które znam najdłużej mam mniej do powiedzenia niż bym się spodziewałam.
e.s. to kolejna osoba z którą świetnie mi się rozmawia, i na dodatek potrafi "ukoić" moje "zszargane nerwy". rozmowa z nią to istna przyjemność;p. pomimo, że często się irytuje, ona nigdy nie wyprowadziła mnie z równowagi, wręcz przeciwnie, potrafi na jakiś czas tą równowagę przywrócić. poza tym żadna z nas nie próbuje dominować;D. mam nadzieję, ogromną nadzieję, że nasz kontakt nie urwie się, bo jak na razie los nam sprzyja;p (studiujemy w tym samym mieście;P).
m.g. poznałam na studiach i na samym początku nie spodziewałam się, że możemy stać się tak "sobie bliskie" :D. a z czasem tak właśnie się stało. powiedziałabym, że to wręcz niecodzienna znajomość, bo kto w dzisiejszych czasach potrafi sobie tak "słodzić"? jest to dla mnie coś w zupełnie nie wytłumaczalnego, bo bez bicia przyznaję się, że uzależniłam się trochę od niej. świetnie mi się z nią gada, potrafi przywrócić mnie do równowagi, mam ogromną satysfakcję jak poprawie jej humor. mam wrażenie, że mogę na nią liczyć. świetnie spędza mi się z nią czas, nawet jeśli siedzimy u mnie w kuchni i gotuję dla nas obiad < lol2 >. tak jak e.s. nie potrafi mnie wyprowadzić z równowagi, co czasami, nie wiem dlaczego, mam z tego powodu "wyrzuty sumienia" < lol2 >. mam nadzieję, że nie stracimy ze sobą kontaktu.

m.b. taa. tak etapowej znajomości to jeszcze nigdy w życiu nie miałam. mogłabym tu rozpisać i to bardzo, ale daruje sobie . ... na początku była znajomość, potem irytował mnie przy każdej możliwej okazji, i to pewnie też dlatego, że w niektórych przypadkach kogoś mi przypominał. później zostałam osobistym informatorem i niemalże sekretarką .a teraz...hmm..ja już do wszystkiego się przyzwyczaiłam, i to chyba był mój błąd;P. ale jakby tak sięgnąć po głębszą myśl, to niczego nie żałuję, wręcz mogę powiedzieć, że jest jedną z osób, które czegoś mnie nauczyły. a jak znam życie, w tym przypadku wszystko skończy się w wakacje;p
no i jeszcze p.b. jakbym mogła o nim nie napisać ;D. jedna z osób, z którą mogę pogadać na uczelni. też czegoś mnie nauczył w życiu;P. jego żarty często mnie nie bawią, bo prawdopodobnie nie znam się na nich, ale pomimo tego o dziwo dobrze mi się z nim rozmawia. w jakiś sposób potrafię z nim nawiązać jakiś kontakt .

ostatnio też dobrze rozmawia mi się z i.r. i z m.m. o i.r. za wiele nie mogę powiedzieć, może tyle że wcześniej jak jej w ogóle nie znałam tylko widziałam ją na uczelni miałam do niej dystans. teraz czasami z nią gadam na uczelni:).
z m.m. też tak naprawdę ostatnio dopiero nabrałam kontaktu, i o dziwo zdarza się że fajnie się z nią gada. na samym początku nie pałałam do niej sympatii;p, teraz to się zmieniło, ale potrafi być irytująca;p.

tak to chyba wszyscy, z którymi mam jakiś w miarę przyjazny kontakt. i liczę na to, że większość z nich nie zatrzaśnie, w którymś momencie, przede mną swoich drzwi.

11 marca 2011

liczyliście kiedyś ile osób w waszym życiu coś "znaczyło"? te które utkwiły wam najbardziej w pamięci? te które "coś wniosły" do waszego życia. ile macie osób z którymi stosunkowo długo utrzymujecie kontakt i to nie taki przez portale społecznościowe, tylko takie realne kontakty, bez żadnych przekaźników? ja mam grupę takich ludzi, którzy tkwią w mojej pamięci do teraz, nawet jeśli to było w przedszkolu. większość z tych osób nie poznaje mnie na ulicy;p (i nie mam do nich o to pretensji;p). niektórych również ja mogłabym nie poznać, szczególnie te osoby, które są ode mnie dużo młodsze. ale pamiętam dużą liczbę osób z twarzy i skąd je mogę znać, trochę gorzej z imionami, ale też nie jest tak bardzo z tym źle. kojarzę osoby z przedszkola, podstawówki, półkolonii, kolonii, gimnazjum, liceum i niektóre osoby z podwórka. jednak tak naprawdę osoby, które utkwiły mi szczególnie w pamięci jest dużo mniej. a jeszcze z mniejszą liczbą osób istnieje szansa, że mogłabym porozmawiać na ulicy gdybym jakąś spotkała;). większość moich kontaktów to dziewczyny;p, ale to jakiś nieszczególny dla mnie problem. również osoby z którymi utrzymuję najdłuższy kontakt to dziewczyny.
najdłużej znam k.b., bo tak naprawdę jesteśmy jak siostry. ta znajomość została nam narzucona odgórnie przez nasze mamy, które poznały się w robocie, a potem mieszkały po sąsiedzku. więc nawet jeśli obie wyprowadziłyśmy się z tego bloku, jesteśmy skazane na siebie;D. takiej znajomości nie można od tak sobie zerwać, o nie! to byłoby nawet niewybaczalne! a z k.b musimy być naprawdę jak siostry, bo często nie możemy się dogadać. nie wiem jak ja często ją irytuje, ale jej zdarza się to stosunkowo często. co prawda nasz kontakt jest ograniczony, ale na szczęście studiujemy w tym samym wspaniałym mieście;]. k.b. jest osobą, z którą można pogadać o wszystkim, ale niestety nie jest tą osobą która potrafi ukoić moje "zszargane nerwy". choć ostatnio, szczególnie jak do mnie dzwoni, jest tak jakoś inaczej. czyżbyśmy trochę dorosły, czy po prostu rozmawiamy w odpowiednim dla nas czasie. no nie ważne. tak naprawdę nie wiem co mogę o niej powiedzieć, bo naprawdę jest jak siostra. co prawda w większości przypadków (i to nie tylko w jej przypadku) to chyba ja pierwsza się odzywam;P, ale to prawdopodobnie bez znaczenia.(moja mama też częściej dzwoni do swoich sióstr niż one do niej.)... tak tu mi naprawdę brakuje słów. przychodzi mi na myśl to, że trudno jej się pomaga, bo zaraz chce się odwdzięczać. często nie słucha co ja do niej mówię i równie często nie mogę jej zrozumieć co pisze do mnie na gg, pomimo że to jest po polsku. czasami ma dziwne teorie;D, i jeszcze dziwniejsze teksty, ale to cała k.b. po tak długim czasie mogę powiedzieć, że się do tego przyzwyczaiłam. no i niestety jak przebywamy ze sobą za długo to najchętniej pozabijałybyśmy się nawzajem. niczym siostry, które nie umieją podzielić się jednym pokojem, ale bywają takie chwile, gdzie przychodzi taka świadomość, że życie bez tej drugiej byłoby co najmniej dziwne.
krótszy staż mam z k.n., którą znam od podstawówki, i chyba gdyby nie gimnazjum znajomość szlag by trafił. ale tak nie jest. a przynajmniej jak na razie. tzn. nasza znajomość przeżywa swoje renesanse. w podstawówce było różnie, raz zostawałam "odstawiona" na bok, potem znowu sobie o mnie przypominała, potem znowu, i tak w sumie w kółko. to była podstawówka. potem było gimnazjum, w którym byłyśmy chyba jak papużki nierozłączki. potem było liceum, ja w sko, ona w krk. i na 3 lata widziałyśmy się może...hmmm... w porywach z 5 razy. do tego dochodzi jeszcze rok jej studiowania w lublinie. a prawdziwy, najprawdziwszy renesans nastąpił gdy zerwała z jednym i zaczęła być z drugim chłopakiem. tak. tu cisnęłoby mi się kilka słów, które ona by się wyparła w żywe oczy. krótko mówiąc, często czułam i czuję się przez nią "wykorzystywana" i "zmanipulowana". ponadto jest taką osobą, którą w jej obecności czuję się zdominowana.(odwrotne odczucia mam w stosunku do k.b. mam wrażenie, że to ja próbuję ją zdominować.) pozostańmy na takim poziomie narzekania na k.n. i przejdźmy do tego, że jest również osobą z którą dobrze mi się rozmawia i na dodatek dobrze mi się z nią "bawiło", tzn. potrafiła i chyba nadal potrafi mnie rozbawić. pomimo tych "złych odczuć" zawsze mnie fascynował jej spryt, wygadanie, umiejętności, podejście do życia. często wydaje mi się, a przynajmniej ostatnio, że jej spory sposób bycia najchętniej podciągnęłabym pod definicje "kobiety idealnej na miary naszych czasów";p. tak, w niektórych przypadkach chciałabym być "taka jak ona", ale tylko w niektórych ;p.
prawdopodobnie c.d. :))

6 marca 2011


7 października 2009
Mam marzenie,
choć do końca nie wiem jakie.
Mam pragnienie,
lecz jeszcze nie dojrzałe.
Mam dusze,
która się w sobie pogubiła.
Mam ciało,
ale niedoskonałe w moim mniemaniu.
Mam coś,
czego nie umiem zawalczyć.
Mam ukryty talenty,
gdzieś mocno schowane i niepielęgnowane.
Mam siebie,
tylko, że to mało.

5 marca 2011

Miłość, czymkolwiek jest, niech będzie pozbawiona udawania.(Marianne Moore)

odkąd piszę "pseudo pamiętnik", nie mam odwagi, a właściwie pomysłu na pisanie postów na blogu. z jednej strony chętni wylałabym swoje smutki i to jeszcze z nadzieją, że "trafią" pod właściwy adres, ale z drugiej strony, blog to chyba nie najlepsze miejsce do "użalania" się nad sobą i wszystkim dookoła? dlatego spróbuję napisać coś, co nie do końca powinno być "użalaniem się nad sobą". poza tym chyba chciałam o tym napisać dużo wcześniej, a mianowicie na temat "miłości".
co prawda ten temat jest mi pod wieloma względami zupełnie obcy, ale chciałabym spróbować coś napisać. moje wyobrażenia mogą być w pełni oderwane od realnej rzeczywistości, ale w każdym z nas jest jakieś wyobrażenie na temat danej "sytuacji" czy "zjawiska", które może być mniej lub bardziej prawdziwe. ja na temat miłości mogę wypowiadać się tylko w sposób teoretyczny, dlatego tym bardziej może być oderwany od rzeczywistości.
zacznijmy od tego, że tak naprawdę nie wiem czym jest "prawdziwa miłość", to słowo samo w sobie jest dla mnie patetyczne i powinno być pewnym rodzajem świętości.
prawdziwa miłość jest czymś co wymaga od człowieka bardzo wiele, ale jeśli taka jest, to może również dużo dać. jej istnienie wymaga w dużej mierze dawania, a potem dopiero brania. jest w nią zaangażowane multum innych czynności bez których nie może się obejść. bo jak można mówić o miłości, gdy nie mam szacunku, zrozumienia, wsparcia, zaufania, wytrwałości, czy wzajemnej pomocy? owszem, można to wszystko mieć i nie mieć miłości, ale jeśli coś z tego mija, między dwojgiem ludzi, to nie była to prawdziwa miłość. dlatego to co jest między dwojgiem ludzi "w tej dziedzinie" najchętniej rozdzieliłabym to na pociąg fizyczny, zauroczenie, zakochanie, kochanie( powiedzmy miłość) i na prawdziwą miłość, ale gdyby tak przypatrzeć się bliżej na to ostatnie, to w dzisiejszych czasach sprawia ludziom ogromną trudność. dla mnie prawdziwa miłość zaczyna się od przyjaźni, przechodzi przez różne etapy, które nie zawsze są usłane różami, a potem tak po 40 latach (i dalej) wspólnego życia, przy świadomości (bądź chociaż domniemaniu), że ta druga osoba jest przysłowiową drugą połówką jabłka aż do śmierci, można powiedzieć, że jest to prawdziwa miłość. (wydaje mi się, że znam taki przypadek, i szczerze powiedziawszy zazdroszczę.)
chciałabym, żeby moja prawdziwa miłość zaczęła się od przyjaźni, opierała się na obustronnym szacunku, zaufaniu, wsparciu, pomocy i zrozumieniu. żeby seks był dodatkiem, a nie jednym z podstawowych filarów związku. żebyśmy potrafili rozwiązywać konflikty w sposób zadowalający obie strony. żebyśmy potrafili rozmawiać w sposób komunikatywny, zrozumiały i szczery, unikając domysłów, niejasności, niedomówień i zbędnych konfliktów. ( wydaje mi się, że nie należę do kobiet, które o byle pierdołę strzelają ogromne fochy < lol2 >). chciałabym, żeby jak to bywa w dzisiejszych czasach, nie zabiła "nas" nuda < lol2 > i zbyt duża różnica charakterów. chciałabym również, żebyśmy na wzajem, w ramach zdrowego rozsądku, nie ograniczali się i nie stali się więźniami wspólnego życia. żeby miłość rozwijała się przez całe nasze życie, a przynajmniej, żeby nie zaczęła umierać. chciałabym, żeby przysięga małżeńska była czymś więcej niż tylko słowami i świstkiem papieru.
jednak gdyby tak trochę realniej przyjrzeć się sytuacji w dzisiejszych czasach, to marzenia o prawdziwej miłości to tak jakby... marzyć o... podwójnej wygranej w totolotku. niby jest możliwa, ale jednak jest "towarem" bardzo, ale to bardzo deficytowym. dzisiaj ludzie mają inne priorytety, które na dodatek mylą czasami ze szczęściem i z tym że wymaga to od nich współczesna rzeczywistość. tylko to coś nie współgra ze sobą. uważam, że wcześniejsze pokolenia miały gorzej, szczególnie nasi dziadkowie, a jakoś tak więcej radości czerpią z życia. fakt, więcej przeżyli, ale czy to znaczy, że jesteśmy coraz bardziej skazani na "zabawę w piaskownicy" i "grę w monopol"? że zaczynamy odczuwać coraz prostsze (bardziej prostackie) potrzeby? mam takie wrażenie, że ludzie przestali słuchać. ciągle mielą językiem, ale nie umieją przyswoić przekazywanej im treści. mają coraz większy problem z podjęciem jakiejkolwiek decyzji. a gdy coś im nie wyjdzie, to najchętniej "zbierają swoje zabawki i zmieniają plac zabaw", zamiast wysilić się odrobinę więcej, zacząć komunikować się między sobą (a nie mówić "samemu do siebie") i spróbować rozwiązać konflikt. tylko to jednak wymaga pracy. miłość to nie tylko czułe słówka, prezenty, randki, sex, ugotowany obiad, wspólne posiłki, czy ogólnie migdalenie się. to też (prawdopodobnie) zgrzyty, łzy, rozczarowanie, kłótnie, zazdrość, czy zadawanie (nieświadomie) ogromnego bólu. dlatego uważam, że rozmowa i słuchanie, a potem staranie poprawienia się jest podstawą w miłości. jednak to nie takie łatwe, jeśli oboje ludzi chce narzucić własne reguły gry, zdominować drugą osobę i przy tym jeszcze osiągnąć jak największy sukces zawodowy, który skraca do minimum czas spędzany z ukochaną osobą. może to wiele ludziom odpowiada, ale nie jest miło wyjść na spacer, na rower czy po prostu przytulić się siedząc na kanapie i tak posiedzieć w milczeniu czując ciepło i zapach drugiej osoby? czy po prostu człowiek mam taką już naturę, że jak mu za dobrze, to zaczyna się nudzić i zaczyna podświadomi "kombinować" jakby tu coś spieprzyć?
tak samo nie mogę ogarnąć rozumem, dlaczego przyznawanie się do uczuć jest takie trudne... dlaczego potrafi to przynieść więcej "bólu" niż "pożytku"?... dlaczego pojawia się w tym temacie problem niezrozumienia i wyśmiania? przecież jest to nieodłączna część życia, przez którą w jakiś sposób trzeba przejść. owszem trzeba liczyć się z konsekwencjami odmowy i odwzajemnienia, ale nie mogę znaleźć powodów dla których nie warto zaryzykować jeśli widzi się w tym jakąś "nadzieję". a tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego druga strona czasami nie potrafi się zachować, skoro to nie ona wychodzi spoza szeregu. rozumiem, że czasami najwygodniejszą obroną jest atak, albo unik, ale stawiając czoła w sposób "odpowiedzialny " ;p zawsze można się czegoś nauczyć, nawet jeśli jest to cholernie trudne i bolesne. choć z drugiej strony, pewne zachowania w dzisiejszych czasach są faktycznie infantylne, to jakby tak patrzeć, zawsze z infantylności można przejść do odpowiedzialnego zachowania, a na to chyba nigdy nie jest za późno (no że coś się tak spierniczyło, że już nawet nie ma co ratować ;p ).