1 października 2011

wpadłam na pomysł, żeby zrobić sobie wycieczkę do koleżanki. i powiem, że się udała. pochodziłyśmy po mieście, w którym mieszka, zwiedziłam korytarze jej szkoły, przycupnęłyśmy w fajnej kawiarni w rynku, zwiedziłam galerie :D, i wróciłam z powrotem. było miło, szkoda tylko, że tak rzadko się widujemy. ale w zasadzie nie o tym chciałam napisać. w związku z tym, że stwierdziłam, że im wcześniej wyruszę tym lepiej wstałam dzisiaj koło szóstej rano. i było mi dobrze :D. wstałam z przeświadczeniem, że nie jest ze mną tak źle, i że coś może jednak umiem. dostałam to wymarzone, szczęśliwe zakończenie i zaczynam tak jakby coś nowego. udało mi się zdać ten cholerny egzamin, zdążyłam oddać prace dyplomową, i co chyba najważniejsze udało mi się bez większego wysiłku obronić się i z lekkim stresikiem zdążyłam złożyć papiery na mgr. czuję się uskrzydlona, mam 2 DNI WAKACJI, no liczmy 4 bo zajęcia zaczynają się od środy ( pomijam fakt, że do jakiej grupy bym nie należała plan jest beznadziejny, a przedmioty... zapowiadają się... przerażająco, ale mam nadzieję, że nie będzie tak źle). czuję lekką dumę, tak coby nie popaść w zbyt duży nie zasłużony samozachwyt. udało mi się. jak to ktoś powiedział "renata zawsze spada na cztery łapy, jak kot". mam nadzieję, że dalej tak pozostanie i zrobię magistra :D (jak to mawiają mgr można gówno robić... i nieźle zarobić :D), że wszystko ułoży się dobrze, a najlepiej bardzo dobrze :D. a na razie niezmiernie cieszę się, że udało mi się zdać wszystko, napisać dobrą prace analityczną i obronić licencjat, oraz dostać się na mgr. wiem, powtarzam się, ale zazwyczaj mam kijowy humor, a to.., takie szczęście... naprawdę uskrzydla.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz