9 kwietnia 2011

bywają takie momenty, w których czuję się jak taki "prawdziwy przyjaciel". przyjaciel, który zawsze wysłucha, opieprzy i powie co o tym myśli jeżeli sytuacja tego wymaga, i w ostateczności w jakiś sposób pocieszy. taki co rzuci wszystko, bo czuje, że jest gdzieś bardziej potrzebny, nawet jeśli ma co do tego mieszane uczucia i nie koniecznie ma na to ochotę. jednak czasami zastanawia mnie, to czy nie jestem zbyt łatwowierna, co do stopnia "bycia potrzebną i chcianą" :P . w jakim stopniu naprawdę jestem tym "przyjacielem"? może to próżność, ale wydawało mi się, że całkiem nieźle sobie z tym radzę. tylko czy na pewno? bo dzisiaj czuję się z tym dziwnie, a na domiar złego utkwiła mi myśl, że jestem jak "kostka lodu", która ni za cholery nie chce się rozpuścić i zamienić się w przyjemną mgiełkę, która pozostawia ukojenie. zbyt metaforycznie? prawdopodobnie tak, ale to nie ważne. to nie jest takie proste, a z drugiej strony nie ma się co użalać nad tym, że chyba nigdy nie byłam zbyt wylewna uczuciowo... i obawiam się, że już tak pozostanie... :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz