21 września 2012

Ofiara losu

To nie jest normalne, żeby czuć się ofiara losu lub jak przejechana walcem przynajmniej raz w miesiącu! To nie jest tak, że mam powody do narzekania, zalewania i pitolenia trzy po trzy, ale Q ja się pytam po co? na co? i dlaczego?! Przecież nie mogę tego bez przerwy na coś zwalać! Że sesja, że pogoda nie taka, że to "normalne" (u kobiet??), że to tęsknota, że to samotność, że to lenistwo i wile innych pierdół, które w większości są nie istotne. Jednak coś jest nie halo. Czasami nawet przychodzi mi taka myśl, żeby wybrać się to jakiegoś "lekarza dusz" (tu wstawić według uznania, zawiązanego coś z psychologią), lecz po chwili nasuwa się od razu pytanie czy to ma jakikolwiek sens i w jaki niby sposób ma mi to pomóc, jeśli sama sobie nie pomogę? Przeczytałam dzień wcześniej w internecie coś o "terapii", że najważniejsze to otworzyć się przed terapeutą, obrać cele, mieć chęci samodoskonalenia się i wykonywać zadane "ćwiczenia", czy coś w tym stylu. Poza tym ważne, żeby osoba leczona tego chciała, a nie była zmuszana np. przez rodzinę. Wszystko gites tylko ja się nie zaklasyfikuje z prostej przyczyny, która nazywa się "nie chce mi się", "jest sto innych fajniejszych możliwości stracenia czasu" i chyba najważniejszy "słomiany zapał". Tak wiem, dzięki takiemu podejściu daleko nie zajdę. Właśnie zastanawiam się, jak to możliwe, że mam licencjat z modelowania i prognozowania procesów gospodarczych i jestem jeszcze na magisterce? Mama powtarza, że ja muszę mieć nóż na gardle. I coś w tym jest. Miałam uczyć się przez te parę dni, które jestem już w Krakowie, a nawet jeszcze nie otworzyłam zeszytu (dobrze, że Iwona poprosiła o notatki w zeszłym tygodniu, bo zeszyt nadal leżałby w torbie, którą miałam w lipcu na poprawce- i tu kolejny szczęśliwy traf, bo piszą wtedy zaliczyłam i nie musiałam tego pisać w poniedziałek). Ale przecież nie można mieć przez całe życie "noża na gardle". Ja nie chce! To mnie wykończy! Taaaa, ale z drugiej strony robienie sobie listy spraw do załatwienia i ulubione motto Iwony "co masz zrobić jutro zrób dzisiaj" w zupełności mi nie wychodzi. Chyba musiałabym mieć "wewnętrznego" i "zewnętrznego" żandarma, który po kolei wskazywałby mi co i jak mam robić, włączeni z zadaniami ważnymi i relaksującymi. Taaa, to byłoby coś, taki "Anioł Stróż 24h". Tylko skąd takiego wziąć? Z resztą znając rzeczywistość nie tylko mnie by się taki przydał. Suma sumarum największą moją zmorą jest lenistwo i "zamkniecie się w sobie". Co jeszcze ciekawego może mi powiedzieć "terapeuta"? Że mam jakieś inne wewnętrzne blokady? że się boję życia/ przyszłości/ samotności/ludzi/sama siebie/zawodu/nie pójścia czegoś według planu? Że powinnam zacząć nad sobą pracować? Że powinnam zacząć od małych kroczków? Że powinnam zacząć stawiać sobie cele od tych krótkoterminowych aż do dalekosiężnych? Że powinnam zacząć myśleć pozytywnie? Uśmiechać się sama do siebie i do ludzi? Pokochać siebie i otoczenie? Że ma znaleźć kilka mott i powtarzać je jak mantrę? Co takiego może mi powiedzieć z czego w zasadzie nie zdaje sobie sprawy? W jaki sposób może mi pomóc, jeśli sama tego nie wykonam? W jaki sposób może mi pomóc poznać samą siebie? I w jaki sposób spowoduje, że się "odblokuję się", "dorosnę" i zacznę "naprawdę żyć"?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz