21 stycznia 2013

Serwetkowe róże


W związku z tym, że dzisiaj Dzień Babci, zrobiłam "różyczki" z serwetki. A  było to tak: od kilku lat wysyłam babciom z tej okazji kartki. W tym roku pojechałam sobie po ambicji i je sama zrobiłam jak to widać w poprzednim poście. Ale w związku z tym, że jedna z babć do mnie później dzwoni z podziękowaniami, ja ją uprzedzam i dzwonię jeszcze z życzeniami. Jak to mama powiedziała, babcia może do tego dużej wagi nie przykłada, ale jest szczęśliwa jak się do niej dzwoni, a potem wylicza kto pamiętał. I teraz nie było inaczej. Co prawda była dopiero, albo już koło 15 gdy dzwoniłam, babcia się ucieszyła i powiedziała, że dzwonię do niej pierwsza, że patrzy sobie codziennie na magnesik na lodówce, który jej dałam z napisem "Bóg nie mógł być wszędzie dlatego stworzył Babcie" (notabene Kaśce spodobał się pomysł i chciała kupić swoim babciom), że wszystkie kartki ode mnie leżą na kredensie i jest jej bardzo miło. Okazało się, że tegorocznej kartki jeszcze nie dostała, ale pójdzie do skrzynki sprawdzić czy już jest. Porozmawiałyśmy jeszcze o krzyżówkach i o skarpetkach nie do pary kupionych przez mojego pradziadka i dodreptując do klatki z wielkim skupieniem, żeby się nie poślizgnąć, skończyłyśmy rozmawiać. I w tym momencie pomyślałam, że jak mam nr do Maćka to powiem mu, żeby sprawił babci przyjemność i do niej zadzwonił. Ciekawa jestem czy to zrobi :D. Poza tym właśnie wpadłam na pomysł, żeby zrobić oto te różyczki z jednej warstwy serwetki, które nie są mi do niczego niezbędne i dać cioci :D. No i jak zrobiłam te 12 różyczek zastanawiałam się czy bardziej wyglądają jak śmieć czy jak bukiecik. Okazało się, że bliżej im do różyczek, więc odważyłam się dać je cioci. Na pytanie czy to dla niej i z jakiej okazji powiedziałam, że na Dzień Babci. I oczywiście, jakoś mnie to nie dziwi, byłam pierwsza, choć ma 5 wnucząt :D. Powiedziałam jej, że jak będę mieć więcej czasu to zrobię jej ładniejsze :D. I chyba z tej radości, chociaż jej odmawiałam dostałam ciastko i kawę w saszetce :D do zrobienia sobie później :).
Ps. Jak kończyłam pisać tą notkę, ciocia zaczęła mówić coś o cieście ale jej chłopców, którzy przypomnieli sobie o jej święcie. Zaproponowałam, że ja pójdę bo jest bardzo ślisko. I nie myliłam się. Ledwo wyszłam z klatki, a już mogła zacząć się chwiać. Z wielkim trudem poszłam do pobliskiej piekarni i kupiłam u mało miłej baby ciasto jogurtowe. Gdyby nie trawniki ze zlodowaciałym śniegiem zeszłoby mi chyba 2 jak nie 3 razy dłużej ślizgając się po chodnikach. Choć, co mnie ucieszyło, kilka metrów chodnika było obkute z lodu :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz